Brat kapitana Michała Smyczyńskiego, drugiego pilota samolotu CASA, potwierdza też, że na nagraniach rozmów załogi z wieżą nie słychać głosów osób trzecich. Smyczyński, który zapoznał się z nagraniami w piątek, ucina pojawiające się w mediach spekulacje o tym, że samolot w chwili schodzenia do lądowania pilotował ktoś spoza załogi. Zapis korespondencji z podchodzenia do lądowania w czasie feralnego lotu, to - jak wyjaśnił w sobotę w TVN24 - "nie rozmowy w potocznym rozumieniu tego słowa", ale specjalistyczne hasła, cyfry, formułki i komendy. - Nie ma tam właściwie żadnych emocji. To normalna korespondencja lotnicza, bez świadomości, że za chwilę nastąpi coś niedobrego - ocenił. - Rozmowy kończą się, tak jakby ktoś zgasił światło - powiedział w radiu RMF FM. Smyczyński potwierdził, że nagranie dowodzi także tego, że załoga i kontrola lotów posługiwały się innymi jednostkami miar wysokości i odległości. - Załoga otrzymywała uspokajające komunikaty utwierdzające ją, że są na dobrej wysokości, a tak nie było - mówił. Jak powiedział Smyczyński w Radiu Zet, potoczna opinia, że to załoga doprowadziła do tragedii jest krzywdząca dla jego brata, drugiego pilota. Smyczyński kilka dni temu wystosował do MON pismo z prośbą o umożliwienie mu wysłuchania rozmów; szef resortu przychylił się do jego wniosku. Jak powiedział w sobotę dziennikarzom, odsłuchanie rozmów potraktował, jako sposób pożegnania się z bratem. Na początku kwietnia Klich, odtajniając cały protokół z prac komisji, uzasadniał nieupublicznienie rozmów załogi szacunkiem dla rodzin. Na słowa jednego z dziennikarzy, że bliscy lotników chcą ujawnienia rozmów, Klich i towarzyszący mu przewodniczący komisji płk Zbigniew Drozdowski odparli, że zajmą się sprawą jeśli otrzymają ich pisemną zgodę. Tak też się stało w przypadku Smyczyńskiego.