- Dopiero po trzech tygodniach poszukiwań znalazłem osobę chcącą pracować na stanowisku handlowca - mówi prowadzący firmę handlową Ireneusz Kamiński z Bartoszyc. - Wiele osób skierowanych z Powiatowego Urzędu Pracy od razu mówiło, że praca ich nie interesuje. Na rozmowę przyszły tylko dlatego, żeby nie stracić świadczeń - dodaje. Kamińskiego irytują też wymagania dotyczące zarobków. - Chcieliby od razu zarabiać nie wiadomo ile. A ja nie mogę zaproponować młodemu człowiekowi bez stażu na dzień dobry dwóch tysięcy zł - mówi. - A co? Mam iść do roboty za 700 zł? Po co, skoro na przemycie w tydzień wyciągnę tysiąc - tłumaczy magister administracji Grzegorz. - Próbowałem znaleźć pracę w swoim zawodzie, jednak bez znajomości i układów człowiek nic nie wskóra. Co ja na to poradzę, że nikt z mojej rodziny nie pracuje w urzędzie? - pyta rozmówca dziennika. Mariusz od kilkunastu lat zajmuje się przemytem na granicy w Bezledach. - Nie mam zamiaru rezygnować z przemytniczego chleba - podkreśla. - Dlaczego mam pozbawiać się źródła dobrego zarobku? W połowie lat dziewięćdziesiątych można było zarobić naprawdę niezłe pieniądze, teraz jest dużo gorzej, ale to i tak lepsze niż praca za kilkaset zł - dodaje. Podobnie myślą setki innych mieszkańców Bartoszyc - pisze gazeta. Nic więc dziwnego, że do "zwykłej" pracy nie ma wielu chętnych. - Średnio w ciągu miesiąca granicę w Bezledach w obie strony przejeżdża ponad sto tysięcy osób - informuje rzecznik prasowy Izby Celnej w Olsztynie Ryszard Chudy. - W listopadzie z Rosji wjechało do Polski ponad 53 tys. osób. W ok. 2,4 tys. przypadków znaleziono u nich przemycane papierosy, w sumie 277 687 paczek - wylicza. Dodaje, że rąk do pracy brakuje też na przejściu w Bezledach. - Rok temu o jedno miejsce pracy starało się kilkadziesiąt osób. Obecnie zainteresowanie jest dużo mniejsze. Brakuje głównie mężczyzn - wyjaśnia. Jak podaje "Gazeta Olsztyńska", celnik zaczynający pracę zarabia ok. 1,1 tys. zł netto, czyli tyle, ile przemytnik "wyciąga" tygodniowo.