Podczas konferencji prasowej ordynariusz włocławski podkreślił, że dwukrotnie miał w życiu do czynienia z funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa . Po raz pierwszy miało do tego dojść w 1977 roku, kiedy wystąpił o wydanie paszportu, by jechać na stypendium naukowe do Francji. Jak mówił hierarcha, rozmawiał wówczas w urzędzie z czterema nieznanymi mu wcześniej mężczyznami, którzy mieli ostrzegać go o niebezpieczeństwach czyhających na osoby podróżujące do wrogich socjalizmowi krajów Zachodu. Zapowiedzieli także, że we Francji spotka się z nim "pracownik ambasady", by sprawdzić czy duchowny nie potrzebuje jakiejś pomocy. - W czasie tego spotkania, ten "pan z ambasady" zapisał, bo to jest w mojej teczce: "krótki pobyt w Strasburgu, niewątpliwe przeciążenie pracą jest niewątpliwym rzeczywistym powodem braku istotnych rezultatów jego pracy dla nas" - zacytował bp Mering dokument otrzymany z . - Ja nie miałem świadomości, że ja dla kogokolwiek pracuję, a to jest jego opinia. Wspomniał też, że "przed wyjazdem, pracownikom SB nic nie obiecywał". Ja nie mogłem użyć określenia "pracownicy SB", niemniej wypowiedziałem to zdanie, które - Bogu dzięki - ten "pracownik ambasady" zanotował - podkreślił ordynariusz włocławski. Biskup Mering zaznaczył, że były to jedyne sytuacje z jego przeszłości, gdy miał do czynienia z funkcjonariuszami i nie był wówczas świadomy jaką reprezentują oni instytucję. Resztę dokumentów na swój temat, cytowanych w środowym wydaniu "Rzeczypospolitej", uznał za sfabrykowane przez funkcjonariuszy SB, pragnących wykazać się pozyskaniem cennego informatora. Według materiałów z archiwum IPN, do których dotarli dziennikarze "Rzeczpospolitej", bp Mering został w 1976 roku zarejestrowany jako tajny współpracownik SB o pseudonimie "Lucjan". Współpracował też z PRL-owskim wywiadem podczas pobytu we Francji. Z dokumentów zgromadzonych w teczce "Lucjana" wynika, że ks. Wiesław Mering został zwerbowany w drugiej połowie lat 70. Według wydziału IV KWMO w Gdańsku, współpraca z TW "Lucjanem" była operacyjnie wartościowa. Oficer prowadzący, porucznik T. Michalczyk odnotował, że "w trakcie dotychczasowej współpracy T.W. nie był wynagradzany. Z okazji ukończenia pracy doktorskiej i jej obrony itp. otrzymał nagrody rzeczowe". Sprawa rzekomej agenturalnej przeszłości biskupa została nagłośniona dwa lata temu, gdy jego nazwisko pojawiło się na liście duchownych, jacy mieli donosić SB na ks. prałata Henryka Jankowskiego, proboszcza parafii św. Brygidy w Gdańsku. - Biskup Mering był wówczas rektorem seminarium duchownego w Pelplinie. To wspaniały człowiek, nie wierzę, żeby mógł świadomie współpracować, SB musiała go w to wrobić - ocenił wówczas otrzymane z IPN dokumenty prałat. Ze swej strony ordynariusz włocławski zaprzeczył, jakoby był tajnym współpracownikiem SB. - Znalazłem się nagle w sytuacji, w której muszę dowodzić, że nie jestem wielbłądem (...) Nigdy nie uczyniłem nikomu niczego złego, bo nigdy nie byłem donosicielem ani współpracownikiem SB - zapewnił bp Mering. Podkreślił też, że nigdy funkcjonariusze SB nie proponowali mu współpracy, nie podpisywał też żadnych oświadczeń w tej sprawie i nie pobierał pieniędzy. Biskup włocławski przyznał jednak, że rozmawiał z funkcjonariuszami SB, gdy odbierał paszport. - Nie umiem powiedzieć, co o moich rozmowach zapisano w dokumentach (...) Ja nie miałem żadnych wiadomości, które byłyby ciekawe dla SB. To trzeba jasno i otwarcie powiedzieć - mówił biskup.