znajdują się w części raportu komisji likwidacyjnej WSI dotyczącej działalności Grzegorza Żemka, późniejszego dyrektora generalnego FOZZ, a w latach 70. i 80. współpracownika (o pseudonimie Dik) II Zarządu Sztabu Generalnego Ludowego Wojska Polskiego. W raporcie z października 1981 r. Żemek relacjonuje, że wytypował Borowskiego, którego znał ze studiów, jako kandydata na tajnego współpracownika wojskowego wywiadu. "Wprost" podaje, że przed próbą zwerbowania Borowskiego, wojskowe służby rutynowo sprawdziły, czy nie jest on już tajnym współpracownikiem służb cywilnych. W odpowiedzi SB poinformowała, że Borowski "znajduje się na kontakcie" wywiadu cywilnego. Borowski w marcu 2005 r. otrzymał od IPN status pokrzywdzonego. Według informacji tygodnika, dokument obciążający go nie był znany Instytutowi. - Nigdy nie byłem ani agentem, ani współpracownikiem; ani tajnym, ani jawnym, ani operacyjnym. Nie prowadziłem żadnej pracy pomocniczej na rzecz służby bezpieczeństwa - powiedział Borowski na specjalnie zwołanej konferencji prasowej. Jak mówił, sąd lustracyjny - sprawdzając jego przeszłość w 2005 roku, gdy kandydował na prezydenta Polski - uznał, że jego oświadczenie lustracyjne jest prawdziwe, a wyjaśnienia dotyczące przeszłości wiarygodne. Szef sejmowej komisji ds. służb specjalnych Janusz Zemke (SLD) powiedział, że z dokumentów, którymi dysponuje komisja nie wynika, by Borowski współpracował ze służbami PRL. Inny członek tej komisji, Marek Opioła (PiS) mówił zaś, że nie wie o żadnych dokumentach obciążających Borowskiego, którymi dysponowałaby komisja. Zdaniem Borowskiego, zainteresowanie SB jego osobą zaczęło się po 1968 roku, gdy brał udział w protestach przeciwko ówczesnej władzy m.in. organizował strajki w Szkole Głównej Planowania i Statystyki, dzisiejszej SGH. - Dzisiaj wiem, że najprawdopodobniej byłem inwigilowany. W 1978 r., jak stwierdził sąd lustracyjny, zostałem zarejestrowany, "zabezpieczony". (...) To oznaczało, że będą próbowali w jakiś sposób wykorzystać moją osobą i rzeczywiście do takiej próby doszło - relacjonował. Jak powiedział, w 1982 lub 1983, gdy pracował w ministerstwie handlu wewnętrznego i usług, SB próbowała zwerbować go, ale odmówił. Jego zdaniem, z dokumentów na jego temat "nic nie wynika". Jak mówił, jeżeli jedynym dowodem jego winy ma być przywołana przez "Wprost" wypowiedź dra Macieja Korkucia z krakowskiego IPN ("określenie "na kontakcie" dowodzi, że osoba pozostająca w takich związkach z bezpieką była jej współpracownikiem") to jest to "żenujące". Korkuć napisał w oświadczeniu, że nie proszono go o komentarz do "jakichkolwiek dokumentów na temat Borowskiego". - Zwrócono się do mnie jedynie z prośbą o informację źródłoznawczą dotyczącą jednego ze sformułowań używanych w języku SB - podkreślił. Borowski zaznaczył, że sprawę traktuje jako "atak polityczny" związany z tym, że "lewica odbudowuje się". Powiązał tego typu przecieki z działalnością Antoniego Macierewicza - likwidatora WSI. Zaapelował do prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Jarosława Kaczyńskiego, aby "położyli kres tego rodzaju dzikim wyskokom". Jak ocenił, "to się dzieje za ich aprobatą". - W żaden sposób nie jest to inspirowane ani przez prezydenta, ani przez premiera - podkreślił szef Kancelarii Prezydenta Aleksander Szczygło. Przypomniał, że prezydent w zeszłym tygodniu podpisał ustawę umożliwiającą mu podanie do publicznej wiadomości raportu powstałego po likwidacji WSI. Podkreślił, że postanowienie Lecha Kaczyńskiego o ujawnieniu raportu zdejmie z dokumentu klauzulę tajności. - To przyczyni się do tego, że informacje zawarte w raporcie (...) będą powszechnie dostępne i na pewno to zapobiegnie przeciekom medialnym - powiedział.