Wicemarszałek Sejmu Bogdan Borusewicz to organizator historycznego strajku w Stoczni Gdańskiej. Jak twierdzi, ksiądz Jankowski, którego pomnik w Gdańsku został niedawno zdewastowany, donosił na działaczy "Solidarności" bezpiece. Borusewicz przytacza kilka historii na dowód swojej tezy. W 1984 r. Borusewicz z rodziną ukrywał się w mieszkaniu w Sopocie. Kryjówkę załatwiła Borusewiczom pracownica księgarni. A jednak SB zdołała ich namierzyć (zdążyli wówczas uciec). Po wyjściu z więzienia w 1986 r. zaczął drążyć sprawę tego mieszkania i ustalił, że ks. Jankowski doniósł SB na ową pracownicę księgarni, gdy ta prosiła go o leki i jedzenie dla Borusewiczów. W rozmowie z "GW" Borusewicz powołuje się także na informacje pochodzące od zastępcy szefa wydziału IV SB w Gdańsku - majora Berdysa. "Ja od początku trzymałem się od tego człowieka (Jankowskiego - przyp. red.) z daleka. Nie miałem do niego zaufania i irytował mnie jego styl bycia, ten blichtr, przepych, jego portrety naturalnej wielkości na plebanii. To się dla mnie kłóciło z tym, jak starał się prezentować - jako ksiądz wspierający podziemie i Solidarność. Nie darzyłem go sympatią i on mnie również" - stwierdził Borusewicz. "O tym, że Jankowski był agentem, mówiłem arcybiskupom Gocłowskiemu i Głódziowi. Mówiłem także osobom, które stawiały mu pomnik i przestrzegałem, że to wyjdzie" - dodał wicemarszałek Sejmu. Wg niego SB "musiała wiedzieć o skłonnościach seksualnych księdza Jankowskiego". Z reportażu "Dużego Formatu" wynika, że Jankowski przez wiele lat wykorzystywał seksualnie dzieci. Więcej w "Gazecie Wyborczej"