- Od oskarżonego oczekuje się więcej w zakresie kształtowania postaw społecznych - mówiła sędzia Edyta Dzielińska-Wolińska z Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia w uzasadnieniu orzeczenia. Sędzia zaznaczyła, że stan faktyczny ustalony w sprawie nie budził wątpliwości, a oskarżony wyraził skruchę. Jednocześnie wskazała, że postępowanie duchownego stworzyło duże zagrożenie, gdyż prowadził on samochód pod wpływem alkoholu w czasie znacznego natężenia ruchu samochodów i pieszych. Duchowny nie był obecny na ogłoszeniu wyroku, który na razie jest nieprawomocny. 20 października zeszłego roku 57-letni biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej stracił panowanie nad autem i uderzył w latarnię w Warszawie. Badanie na zawartość alkoholu w organizmie wykazało ponad 2,5 promila. Dwa dni później duchowny wydał oświadczenie, w którym przyznał się do prowadzenia auta pod wpływem alkoholu i oddał się do dyspozycji papieża. - Nie powinienem kierować samochodem pod wpływem alkoholu - napisał hierarcha. Przeprosił wszystkich, których zgorszył swoim czynem, w szczególności wiernych archidiecezji, których zaufanie zawiódł. - To jednak się stało, dlatego też oddaję do dyspozycji Ojca Świętego moją posługę biskupa pomocniczego archidiecezji warszawskiej - napisał biskup. Zapewnił też, że chce jak najszybciej skorzystać ze specjalistycznej pomocy. Biskup został przesłuchany i złożył wyjaśnienia. Przedstawiono mu zarzut prowadzenia samochodu w stanie nietrzeźwości. Biskup przyznał się do zarzucanego mu czynu. Ostatniego dnia października Prokuratura Rejonowa Warszawa Śródmieście-Północ skierowała do sądu akt oskarżenia wobec biskupa, wraz z wnioskiem o skazanie bez przeprowadzenia rozprawy. Biskup wnosił o karę ośmiu miesięcy ograniczenia wolności i czterech lat zakazu prowadzenia wszelkich pojazdów. W razie skazania w trybie dobrowolnym przez osiem miesięcy miał wykonywać prace społeczne. Sąd nie uwzględnił w końcu grudnia tego wniosku. Podczas rozprawy w środę biskup przedłożył nową propozycję kary uzgodnionej z prokuratorem. Prokurator Tomasz Dems mówił wtedy, że kara musi być adekwatna do wszystkich przesłanek kodeksowych. - Stopień społecznej szkodliwości czynu był znaczny. Oskarżony przyznał, że odcinek drogi jaki przejechał tego dnia, był długi - dodał. Zaznaczył jednocześnie, że "wydaje się, że oskarżony w pełni zrozumiał naganność swego czynu". - Wydaje się, że poniósł karę - całkowicie lub w części stracił zaufanie społeczne. Długi przed nim okres i ciężka praca, aby to zaufanie odzyskać - ocenił.