Chodzi o billboardy, na których znajduje się napis Polskie Elektrownie oraz słowa: "Opłata klimatyczna UE to aż 60 proc. kosztów produkcji energii. Polityka klimatyczna UE równa się droga energia, wysokie ceny". Zdania te zilustrowano żarówką, której zaznaczono większą część zaznaczono unijną flagą i podpisano 60 proc. - Przekaz jest jasny: gdyby nie opłata klimatyczna narzucona przez Unię, za energię płacilibyśmy tylko 40 proc. jej dzisiejszej ceny. To jest nieprawda i to podwójna - mówi Tomasz Rożek w filmie zamieszczonym na jego kanale "Nauka. To lubię". Rożek, który jest doktorem nauk fizycznych i jako dziennikarz popularyzuje wiedzę naukową, przypomina, że spółki energetyczne to najbogatsze i coraz bogatsze spółki Skarbu Państwa.- Zyski spółek energetycznych cały czas rosną, bo gdy rośnie cena gazu, zwiększa się popyt na energię elektryczną, a to podnosi marże spółek energetycznych. Spółki energetyczne mogłyby marżę obniżyć, a wtedy cena energii by spadła. Wolą nie obniżać, tylko finansować kampanie, takie jak ta - komentuje. Polityka klimatyczna UE a zmiana klimatu Naukowiec przypomina, że u podstaw polityki klimatycznej UE stoi przekonanie, że rosnące stężenie gazów cieplarnianych odpowiedzialne są za zmianę klimat. Jak podkreśla, to nie przekonanie urzędników, a naukowców i wynika naukowych ustaleń. - Produkcję CO2 m.in. przez elektrownie, traktuje się jak zaśmiecanie. Stosując zasadę "śmiecisz-płacisz", utworzono unijny system handlu emisjami. Im wyższa cena za tonę wyemitowanego CO2, tym większa presja, by jej nie emitować i zainwestować w źródła, które jej nie wyemitują - mówi Tomasz Rożek. I jak zaznacza, "im dłużej zwlekamy z wprowadzeniem zmian w naszej energetyce, tym więcej będziemy musieli płacić, więc tym droższa będzie energia". Czytaj też w serwisie ZIELONA INTERIA: Dlaczego ceny prądu są wyższe? Większość Polaków tego nie wie 60 proc. a 20 proc. Kluczowe "koszty produkcji" Rożek rozprawia się z przekazem, dotyczącym udziału polityki klimatycznej w wysokości naszych rachunków za energię elektryczną. Zwraca uwagę na różnicę między sformułowaniem "koszty produkcji energii" - które pojawia się na plakatach, a "rachunki za energię". - Obserwowany w ostatnich miesiącach wzrost cen energii elektrycznej jest tylko w niewielkiej części spowodowany wzrostem cen uprawnień do emisji. Gdyby za wzrosty cen odpowiedzialna była opłata emisyjna, dlaczego ceny rosną w krajach, w których tej opłaty nie ma? Na przykład w krajach spoza UE albo w ogóle spoza Europy, takich jak Stany Zjednoczone - wskazuje naukowiec. Jak przypomina, cena, jaką płacimy za prąd, składa się z trzech niemal równych komponentów: produkcja energii, wykorzystanie sieci przemysłowej oraz podatki i płaty krajowe. - 60 proc. kosztów, podane na plakacie, dotyczy tylko jednej z tych części, czyli produkcji energii. Zatem plakat mówi prawdę, że około 60 proc. produkcji to opłaty wynikające z polityki klimatycznej, ale na naszych rachunkach to już około 20 proc. - wskazuje. Jak zauważa, w podatkach państwo zabiera prawie dwa razy więcej niż opłata klimatyczna Unii. - Wbrew przekazowi z billboardów, to nie polityka unijna jest trwałym czynnikiem podnoszącym ceny energii elektrycznej, a polityka warszawska, krajowa. (...) Tym trwałym czynnikiem jest brak inwestycji w nowoczesne źródła energii - komentuje Tomasz Rożek. Czytaj też w serwisie INTERIA BIZNES: Ceny paliw: Na stacjach znów jest drożej Komisja Europejska: UE nie jest odpowiedzialna za 60 proc. państwa rachunków za energię Informację o rzeczonych 60 proc. prostuje też sama Komisja Europejska. W swoim niedawnym artykule dla Onetu wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans zwrócił się do Polaków: "W ostatnich tygodniach wiele polskich rodzin i przedsiębiorców otrzymało wyższe rachunki za energię. (...) Postawmy jednak sprawę jasno: polityka unijna NIE jest odpowiedzialna za 60 proc. państwa rachunków za energię". "Niektórzy operują taką liczbą, przeinaczając sens dyskusji i pomijając fakt, że znaczna część rachunku za energię składa się z kosztów jej przesyłu, podatków krajowych i innych opłat" - dodał Timmermans. Podkreślił ponadto, że opłata, jaką przemysł ciężki i przedsiębiorstwa energetyczne płacą za uprawnienia do emisji gazów cieplarnianych w ramach europejskiego systemu ETS "nie trafia do Brukseli, tylko bezpośrednio do polskiego budżetu". "Tylko w 2021 r. do polskiego budżetu wpłynęło z tego tytułu 28 mld złotych" - podkreślił. "Wykorzystując jedynie połowę tej kwoty, Polski rząd mógłby przyznać w zeszłym roku, każdej polskiej rodzinie, która nie może związać końca z końcem, prawie 8 tysięcy złotych" - czytamy w artykule. "I rzeczywiście, rząd wykorzystał część tych dochodów do sfinansowania niektórych środków wsparcia, w tym obniżek cen energii dla szkół i szpitali" - dodał Timmermans. Wiceszef KE przyznał, że "w większości krajów Europy to sytuacja na światowym rynku gazu stoi za aktualnym wzrostem cen energii, a ceny emisji dwutlenku węgla mają na to bardzo ograniczony wpływ". "Sytuacja w Polsce jest odmienna, ponieważ od lat brakuje konkretnych działań w stopniowym odchodzeniu od węgla" - podkreślił. "Polskie regiony górnicze czekają na jasny sygnał, aby móc zaplanować, w jaki sposób odejść od węgla i zabezpieczyć przyszłe miejsca pracy - dodał. "Niestety, w Polsce transformacja energetyczna przebiega dużo wolniej niż w sąsiednich państwach. Od 2005 r. emisje zmniejszyły się jedynie o 8 proc. W tym samym czasie Rumunia zmniejszyła te emisje o 27, Słowacja o 25, a Czesi o 21 proc". "To właśnie odwlekane decyzje są powodem, dla którego cena emisji dwutlenku węgla stanowi około 20 proc. (nie 60 proc.) rachunków za energię w Polsce - i to dużo więcej niż średnia w innych krajach UE" - dodał wiceszef KE.