- Objawy są bardzo różne - nadmierne pobudzenie, bóle głowy, dezorientacja, halucynacje. Ale skutki mogą być również znacznie poważniejsze, łącznie z zaburzeniami ruchu serca. A to już grozi śmiercią - mówi Interii dr Katarzyna Kalinko z warszawskiego Szpitala Praskiego, wojewódzki konsultant w dziedzinie toksykologii klinicznej. - Najczęściej pojawiają się też zaburzenia widzenia, zaczerwioniona sucha skóra, ogromne pobudzenie psychoruchowe i drgawki. Charakterystyczną cechą są skrajnie szerokie źrenice - mówi nam dr Jarosław Szponar, wojewódzki konsultant ds. toksykologii w Lublinie. I dodaje: - Zatrucie dużą ilością ziarenek może doprowadzić do snu narkotycznego, a wtedy zagrożenie śmiercią jest jeszcze większe. Dochodzi do tego wysoka gorączka, ponad 40 stopni Celsjusza. I fatalne samopoczucie. Dlaczego akurat teraz pojawiło się zagrożenie? Bieluń kwitnie bowiem i dojrzewa pod koniec lata i jesienią. Dlatego lekarze przestrzegają przed kontaktami z toksyczną rośliną, która niedawno pojawiła się nad warszawskim Kanałem Żerańskim. Tym bardziej, że bieluń może kusić i sprawiać nadzwyczaj pozytywne wrażenie. Nie tylko dzięki ładnym, białym kwiatom, ale też ze względu na kształt - duży, lejkowaty, o wysokości około jednego metra - pozwalający wykorzystywać roślinę jako... ozdobę balkonową. Mieszkańcy są często zupełnie nieświadomi, jakie ryzyko się z tym wiąże. Agresywni pacjenci. Mogą zrobić krzywdę sobie i innym Jak to wygląda w praktyce? Objawy mogą być widoczne kilka godzin po spożyciu nasion rośliny, z kolei samo zatrucie może trwać nawet kilka dni. Ci, którzy eksperymentują z narkotykami zjadają nie tylko owoce (choć dla dorosłego człowieka spożycie ok. 15-25 nasion może być śmiertelne), ale też parzą napary z liści. Jak mówi w rozmowie z Interią Maria Banaszak z zarządu Monaru, nawet jeśli bieluń nie jest rośliną, której używanie stanowi obecnie duży problem wśród osób uzależnionych - była to raczej domena lat 80. i 90. - zagrożenie tkwi gdzie indziej. - Osoby "doświadczone" w używaniu substancji psychoaktywnych zazwyczaj wybierają środki odurzające o bardziej przewidywalnym działaniu. Bardzo niepokojący jest natomiast fakt, po bieluń dziędzierzawa sięgają zazwyczaj osoby młode, niedoświadczone, poszukujące pojedynczych eksperymentów ze zmianami stanu świadomości. A to jest niebezpiecznie proste - mówi Maria Banaszak. Jej zdaniem, poszukująca "magicznych wrażeń" młodzież nie ma świadomości, jak łatwo takie eksperymenty mogą skończyć się bardzo poważnym zatruciem, silnymi lękami, stanem psychotycznym, hipertermią czy tachykardią (przyspieszenie rytmu serca). - Przygody z bieluniem, nawet jeśli nie prowadzą do placówek leczenia uzależnień, często kończą się hospitalizacją na oddziałach toksykologicznych - dodaje. Choć dr Katarzyna Kalinko zapewnia, że na podległym jej terenie żaden taki przypadek nie został w ostatnim czasie odnotowany. Dr Szponar również: - Na szczęście ostatnio nie mieliśmy żadnego takiego zatrucia, natomiast w latach ubiegłych tacy pacjenci bywali u nas wielokrotnie. Byli agresywni, mogli robić krzywdę sobie, ale też innym. Przypomnijmy, że bieluń dziędzierzawa pochodzi z Meksyku, ale rozprzestrzenił się w wielu regionach świata, także w Europie. W Polsce zyskał wiele bardzo potocznych nazw, w zależności od regionu. Zdarza się nazywać go "cygańskim zielem", "denderewą", ale też... "świńską wszą". RP