Do tego czasu w dyspozycji prezydenta, premiera, ministrów, marszałków Sejmu i Senatu zostaną więc tylko dwa wysłużone samoloty Tu-154, z których jeden zazwyczaj jest na przeglądach lub w naprawie. Tak było m.in. w środę, gdy prezydent poleciał do Chorwacji z oficjalna wizytą. Gdy doszło do katastrofy Casy, najpierw premier czekał na maszynę w Warszawie, by polecieć na miejsce katastrofy, a potem prezydent, by wrócić do kraju. Nowe samoloty nie rozwiążą wszystkich kłopotów z wożeniem najważniejszych osób w państwie. Ma być to taki samolot, który powinien zabezpieczyć przelot z Warszawy np. do Waszyngtonu bez uzupełnienia paliwa - mówi Marcin Idzik z resortu obrony. Maszyny będą jednak małe i nie zabiorą dużej, oficjalnej delegacji. Na pokładzie znajdzie się bowiem miejsce dla maksymalnie 16 osób. Premier poleci więc bez problemu na miejsce katastrofy, ale lecąc np. na szczyt Unii Europejskiej będzie musiał czekać na Tu-154. Na wymianę wysłużonych Tupolewów żadna ekipa z powodów wizerunkowych nie chce się zdecydować.