Morza szum, ptaków śpiew, złota plaża pośród drzew. Tłumy wygrzewających się ciał i leniwie snujący się zapach olejku do opalania. Sezon letni w pełni. Mało który spośród tysięcy poddawanych obróbce termicznej wczasowiczów rozmyśla nad tym, co skrywają decyliony nagrzanych słońcem mineralnych ziarenek, stanowiących podłoże pod ich koce i ręczniki. Jedynie dzieci za pomocą swoich plastikowych narzędzi ćwiczą zdrowe odruchy, które w przyszłości skutkować mogą epokowymi odkryciami. Wystarczy tylko wskazać im, że aby odnajdować skarby, wystarczy odrobina wyobraźni i wytrwałości. W potrzebną zaś wiedzę mogą się uzbroić, opuszczając plażę w dżdżyste dni i wędrując do bibliotek. Sam osobiście to kiedyś przepracowałem. Wraz z zakończeniem sezonu letniego, przybrzeże wyludnia się. Nadchodzą jesienne, a po nich zimowe oraz wiosenne sztormy. Zamieniają one nadbałtycką plażę w legendarne El Dorado, choć w przypadku polskiego wybrzeża mówić możemy raczej o El Hierro. Dominują tu bowiem pod piaskiem oraz wodą artefakty żelazne, choć czasem zdarzają się i aluminiowe. Mimo że nie są wykonane ze szlachetnych kruszców, bywają często rzadziej spotykane niż złoto. Daremnym wysiłkiem byłoby wypatrywanie na ich powierzchniach znaków probierniczych. Łatwiej doszukać się można waffenamtów świadczących o ich militarnej proweniencji. Morze jak kobieta Morze Bałtyckie, zwłaszcza po sezonie letnim, jest jak kobieta. Choć potrafi zafascynować, to jednak jest chimeryczne, zmienne w nastrojach i nieprzewidywalne. Zimne i mokre. Gdy wieją wiatry południowe, potrafi cofnąć się, odsłaniając przed uważnym wzrokiem skrywane zazwyczaj pod powierzchnią wody relikty z przeszłości. Innym razem powraca, by wzburzonymi falami lizać i bombardować ściany wydm, wypłukując z nich ślady dawnych kultur. Spiętrza się i zabiera ląd przy najczęściej występujących tu wiatrach północnych i zachodnich. Przełom roku 2018 i 2019 był czasem wyjątkowo obfitującym w plażowe znaleziska. Wszystko jednak zaczęło się rok wcześniej. Pierwszego odkrycia dokonaliśmy w rejonie podkołobrzeskiego Bagicza, podczas niedzielnego spaceru wraz z dwójką ośmiolatków - synem Milanem i jego koleżanką Zosią. To wówczas spowodowana szalejącymi sztormami i wiejącymi wiatrami abrazja brzegu morskiego odsłoniła przed nami ślady kultur sprzed tysięcy lat. Wtenczas poinformowaliśmy o naszym znalezisku naukowców. Rozpoczęła się współpraca między Muzeum Kołobrzeskim "Patria Colbergiensis" a archeologiem dr Martą Chmiel-Chrzanowską. Badania w tym rejonie wciąż trwają. Mając świadomość, iż linia brzegowa tu stale się zmienia i że dochodzi do osuwisk oraz spływów z klifów, postanowiłem je obserwować. Co rusz pojawiające się nowe obiekty zgłaszane były pani Marcie i za jej pośrednictwem służbom konserwatorskim. Każde wyjście z synem Milanem na plażę było ekscytujące. Przemierzaliśmy wspólnie kilometry wzdłuż wydm, starając się wychwycić wzrokiem kolejne ujawniane przez naturę stanowiska archeologiczne. Historia zapisana cegłą na piasku Obiekty kultury łużyckiej, pomorskiej czy wielbarskiej okazały się nie być jedynymi spośród całej plejady odnajdywanych tam przez nas pozostałości po dawnej działalności człowieka. Na przylegającym do wydm terenie znajdowała się struktura techniczna wybudowanego dla potrzeb Luftwaffe lotniska. Do dziś ujrzeć można spacerując po plaży leżące fragmenty ścian dawnego bomboskładu. Walające się pośród piasku i omywane bałtyckimi falami, wykonane z czerwonej cegły relikty pamiętają potężny huk eksplozji, który spowodował, że znalazły się na granicy brzegu morskiego. W marcu 1945 roku, wycofujący się stamtąd niemieccy żołnierze wysadzili część obiektów, pozostawiając lotnisko Bodenhagen na pastwę wroga. Wkrótce teren dawnej jednostki niemieckiego lotniska zajęli Rosjanie. Nowi włodarze tego miejsca postanowili przywrócić je do życia i rozbudowywać. By móc normalnie tam funkcjonować, trzeba było posprzątać poniemieckie śmieci. Bez wątpienia sporo walającego się przysłowiowego faszystowskiego "szpeju" zaburzało feng shui sowietów. Pozostawione uszkodzone maszyny latające, pojazdy, broń, amunicję (w tym wielkogabarytowa) oraz wiele innego nienadającego się nawet na części zamienne złomu rozkazano uprzątnąć. Przypomnieć w tym miejscu należy, że w omawianych zamierzchłych czasach nie praktykowano jeszcze selektywnej zbiórki odpadów, a trzeba było coś z nimi zrobić. Wiedzą powszechną jest, że mający potrzebę homo sovieticus wykonywał dziurę w podłodze i załatwiał ją do piwnicy, natomiast walający się po jego lotnisku hitlerowski sprzęt wyrzucił do morza. Przecież morze duże, więc dużo pomieścić może. Kultura Luftwaffe Wyruszyliśmy wraz z Milanem na naszą kolejną plażową włóczęgę. Choć wypatrywaliśmy śladów dawnych kultur, natknęliśmy się na wypadłą z wydmy betonową bombę. Dość osobliwe cacuszko prezentowało się przed nami w zachowanym szarym malowaniu. Pojęliśmy, że mamy do czynienia z okresem późniejszym, niż ten, którego dotąd szukaliśmy. Odnaleźliśmy materialny dowód istnienia kultury Luftwaffe. Okazało się wkrótce, że jest ich tam więcej. Miarowe przyboje zabierały tego dnia piach z plaży, tworząc wypełnione wodą rozległe zagłębienia. Nabierały one formy długich, osiągających nawet ponad sto metrów długości i szerokich na ponad dziesięć metrów jęzorów. Pod taflą wody wypełniającej powstałe niecki, ujrzeliśmy ich dno wyślizgane przez morze do calca. Piach zabrały odpływy, a pozostały tylko cięższe przedmioty. Między kamieniami spostrzegliśmy porozrzucane łuski o kal. 20 mm. Pośród nich leżał przyssany do dna, porośnięty rdzą jakiś większy element. Mimo braku chroniącej przed wodą i zimnem odzieży, postanowiłem brodzić w jego kierunku. Pasja dokonywania kolejnego odkrycia powodowała, że lodowata ciecz wypełniająca moje obuwie wydawała mi się cieplejszą niż była w rzeczywistości. Sięgnąłem dłońmi ku znalezisku i po kilku minutach walki z przedmiotem taszczyłem go ku Milanowi czekającemu na brzegu. Do ciężkiego i bezkształtnego przedmiotu przywarły w sposób trwały uwięzione tlenkiem żelaza kamienie. Aby móc donieść artefakt do zaparkowanego poza terenem plaży pojazdu, należało pozbyć się zbędnego ciężaru. Oczyszczenie znaleziska z rdzy i kamieni odbyło się technologią stosowaną już przez człowieka doby neolitu. Odchodząca płatami konkrecja ukazywała nam kształt, który coś przypominał... bęben amunicyjny! Po odbiciu korozji oczom naszym ukazały się czytelne napisy: "T60-FF"! Odkryliśmy magazynek na 60 naboi od działka MG FF! Lotnicze działko MG FF kalibru 20 mm, zasilane z magazynka bębnowego, opracowane zostało w 1936 roku przez szwajcarską firmę Oerlikon i produkowane było podczas II wojny światowej w Niemczech. Stanowiło wyposażenie wielu rodzajów samolotów sił powietrznych Luftwaffe. Dokonane odkrycie wyjaśniło nam przypuszczalne pochodzenie odnalezionych chwilę wcześniej łusek. To był pierwszy spośród odnalezionych przez nas w tamtym rejonie plaży bębnów amunicyjnych do niemieckiej broni pokładowej. Wkrótce pojawić się miały kolejne... Uśmiech na twarzy, czyli mam karabin Minął tydzień. Silny południowy wiatr i szalejący na północnym Bałtyku sztorm stały się naszymi sprzymierzeńcami. Morze cofnęło się o ok. 100 m, odsłaniając skrywane przed wzrokiem ludzkim obiekty pożądania poszukiwaczy. Podobna sytuacja zdarzyła się ostatnio w 1979 roku. Telefon od Krzysztofa Kramarczyka, który stał się moim zwiadowcą: "Zjeżdżaj do Kołobrzegu, wystaje spod wody jakaś metalowa instalacja. Plaża w Podczelu". Pytałem o jej wygląd, materiał z którego została wykonana. Nie uzyskując satysfakcjonującej odpowiedzi, ruszyłem, by sprawdzić "co wyszło". Po kilku godzinach wraz z Krzyśkiem i dyrektor naszego muzeum Ewą Wendland pojawiliśmy się na wyjątkowo szerokiej tego dnia plaży. Morze powoli powracało, więc czas naglił. Niewielkie falowanie głaskało przywierające do dna wręgi sporej konstrukcji. Całość jej oparła się o falochron. Wszedłem do wody, by "na macanta" starać się zidentyfikować do czego możemy przypisać znalezisko. Ciągnące się równolegle do drewnianej palisady aluminiowe wręgi spięte były wykonanym z tego samego materiału blaszanym poszyciem. Występujące na nim gęstenitowanie nie było mi obce! Znaleźliśmy spory fragment poszycia samolotu! Nadciągnęły potężne zimowe sztormy. Spienione bałwany fal atakowały wydmy, czasami przez nie się przelewając. Stałem, walcząc z porywistym wiatrem na szczycie eksplorowanych wcześniej przez nas klifów. Naocznie przekonywałem się o potędze żywiołu. Ogromne fale z łoskotem biły w gliniane ściany wydm, wypłukując ostatnie fragmenty ziemi spod korzeni uczepionych w nich drzew. Te polegały w walce z wszechogarniającym żywiołem i padały z hukiem pośród piany morskiej na plaży. Fale toczyły granitowe głazy i pluły wypłukanymi z wydm iłami. Teraz należało czekać na zakończenie symfonii Posejdona i na efekty jego pracy. Kolejny telefon. Tym razem od Marcina Bertmana: "Czekam na plaży w Bagiczu. Przyjeżdżaj". Po dwudziestu minutach podziwiałem długie, spowite rdzą znalezisko Marcina. Morze odsłoniło przed nim lotniczy wielkokalibrowy karabin maszynowy MG 131! Model ten posiadał kaliber 13 mm, a opracowany został w roku 1938 w zakładach Rheinmetall-Borsig. Produkowano go w latach 1940-1945 dla potrzeb Luftwaffe i instalowano na wielu różnych samolotach. Widok uśmiechniętej twarzy mojego przyjaciela jednoznacznie wskazywał na rodzącą się w jego umyśle ideę dalszych wspólnych eksploracji. Postanowiliśmy zaopatrzyć się w gumowe spodnie popularnie zwane woderami. Już kolejnego dnia przygotowani do penetracji plaży wyruszyliśmy wzdłuż wybrzeża. Szczególnie interesowały nas równoległe do pasa wydm, podłużne wylizane przez morze niecki. Pod lustrem wody mogliśmy, jak przez szybę akwarium, obserwować zalegające na gruncie przedmioty. W pewnym momencie uwagę moją przykuł wystający z podłoża fragment większego, pokrytego resztkami piachu i gliny elementu. Postanowiłem odgarnąć szczerk, by upewnić się, że odnalazłem to "coś". Czułem jak wzrasta we mnie poziom adrenaliny. Jeszcze nie byłem pewien, że go mam. Kucnąłem nad znaleziskiem, chwyciłem za leżący u mych stóp podłużny fant i szarpnąłem, aby uwolnić go od podłoża. Czułem się jak Lasza Talachadze, gdy ten bił rekord w rwaniu, unosząc ku górze 220 kg. Odnaleziona przeze mnie rzecz okazał się nieco lżejsza, ważyła wraz z korozją zaledwie ok. 43 kg. Niemniej dla mnie i tak stanowiło to wyczyn. Nie myliłem się w swoich przypuszczeniach! Dzierżyłem w dłoniach ociekający wodą element wyposażenia niemieckiego samolotu! Właśnie wydobyłem lotniczy wielkokalibrowy karabin maszynowy MG 151/15! Odnalezione działko lotnicze strzelało amunicją kalibru 15 mm. Ten model produkowany był od 1940 roku przez Waffenfabrik Mauser. Sama lufa karabinu posiada długość 125 cm przy ogólnej jego długości wynoszącej aż 193 cm. Stanowił on uzbrojenie samolotów myśliwskich Messerschmitt Bf 109 oraz Fw-190. Jako uzbrojenie obronne używany był także na maszynach Dornier Do 217. Przy czym w Heinklach mocowany był na dziobie, zaś w maszynach Focke-Wulf jako wewnętrzny w skrzydłach. Szybkostrzelność tej broni teoretycznie wynosiła 700 strzałów na minutę, natomiast zasięg 7000 m przy skuteczności do 2000 m. Wkładamy fraki, przyjeżdża telewizja Informacja o znaleziskach dotarła do Stelmiego, który postanowił wykorzystać odkrytą przez nas miejscówkę. Miał pojawić się przyjaciel "Patrii Colbergiensis" Olaf Popkiewicz, aby wraz z ekipą naszego muzeum realizować odcinek z serii "Poszukiwacze Historii". W oczekiwaniu na przyjazd filmowców nie zasypialiśmy gruszek w popiele. Brodziliśmy po pas w morzu, starając się wypatrywać kolejne zalegające na jego dnie artefakty. Włóczyliśmy się więc, obserwując uważnie morskie przyboje. Wiernym towarzyszem wypraw eksploratorskich pozostawał Milan, który dzielnie zabezpieczał mnie z brzegu. Z jednej strony pomagał, jak potrafił, wydobywać kolejne pamiątki po dawnym lotnisku, z drugiej zaś "organoleptycznie" uczył się historii. Gdy pod powierzchnią wody ujrzałem uwięziony pośród kamieni okrągły element, chodził niecierpliwie wzdłuż linii brzegowej, instruując mnie o możliwych sposobach jego wydobywania. Tak odnaleźliśmy koło z samolotu. Na aluminiowej feldze obsadzona była opona Dunlopa. Producent ten wytwarzał ogumienie na terenie Niemiec już od roku 1893. Kolejnego dnia Milan oddał się pasji buchtowania w piasku jak dzik w ściółce. Efektem jego ponadgodzinnej mozolnej pracy było odnalezienie felgi od kolejnego koła. Ta, wygrzebana przez młodego odkrywcę, odnaleziona została wraz z umocowaną do niej golenią. Nadszedł dzień realizacji odcinka "Poszukiwaczy". Mimo niesprzyjających warunków atmosferycznych (temp. otoczenia 20C, wody 40C, 1200 hPa, wiatr północno-zachodni 5 do 6, stan morza 5 do 3 w skali B) pojawili się wszyscy, na których liczyliśmy: ekipa "Patrii Colbergiensis" wraz z przyjaciółmi, członkowie Stowarzyszenia na Rzecz Kultury i Historii Kołobrzegu, oraz nurkowie Sławomir Mularski i Dominik Rojewski. Oczywiście nie mogło zabraknąć Olafa wraz z Sebą. Wsparciem w zakresie rozpoznawania ewentualnych znalezisk służył nam obecny z nami ciałem Wojciech Mąka oraz pozostający na łączach, przebywający w Nowym Jorku Arkadiusz Siewierski "Woodhaven". Tak więc oprócz rąk do pracy, nie zabrakło nam specjalistów od identyfikacji sprzętu lotniczego, a taki się spodziewaliśmy odnaleźć. Rozeszliśmy się po plaży Podczele-Bagicz. Znakomita większość obecnych, machając cewkami swoich wykrywaczy metali, szła tyralierą. Nieliczni tylko samotni łowcy oddzielili się od stada. Wszyscy skupiali się na wysłuchiwaniu tego, co na plaży piszczy. Co rusz ktoś grzebał w piasku. Jak dzieci. Ja wyposażony w magnetometr starałem się namierzać większe obiekty na granicy lądu i morza. Walczyłem z przybojami. Na efekty pracy długo nie trzeba było czekać. Wraz z Olafem poderwaliśmy z dna morskiego goleń od samolotu, którą nasi eksperci zidentyfikowali jako część od modelu Focke-Wulf 44. Był to szkolno-treningowy dwupłatowiec konstrukcji inż. Kurta Tanka. Prototyp tej maszyny był oblatywany w 1932 roku osobiście przez jej konstruktora. Podczas II wojny światowej Fw 44 "Stieglitz" były chętnie wykorzystywane przez Luftwaffe do szkolenia pilotów. Asami lotnictwa niemieckiego wykorzystującymi te samoloty byli m.in. Ernst Udet, Emil Kopf i Gerd Achgelis. Jest zima, więc musi być zimno Nie spoczęliśmy jednak na laurach. Ruszyliśmy z jeszcze większym zapałem do dalszej pracy. Nim się rozeszliśmy z Olafem, wytargaliśmy jeszcze z wody oś od niemieckiej haubicy "15 cm schwere Feldhaubitze 18 (15 cm sFH 18)". Biorąc pod uwagę fakt, że tych dział zwanych popularnie "Immergruen" wyprodukowano aż 6756 sztuk, nie uznaliśmy tego znaleziska za zbyt imponujące. Olaf poszedł plażą w prawo, a ja w lewo, szukając czegoś, co mogłoby dostarczyć większych doznań eksploratorskich niż zardzewiała ośka od armaty. Długo nie musieliśmy czekać. Niemal równocześnie namierzyliśmy kolejne obiekty. Mi trafił się "Doppeltrommel" (zdublowany magazynek od Flugzeugmaschinengewehr MG 15 - lotniczego karabinu maszynowego kalibru 7,92 mm). Olaf w tym czasie wkopał się, podążając za zardzewiałym żelastwem, które okazało się ogromnym lewarkiem. Ruszyłem w jego kierunku, oferując swą pomoc. Widziałem, że sam nie wyciągnie tego "olbrzyma". Zmierzał tam również Seba. We trzech jak się zaprzemy, to pewnie podołamy. Raz... dwa... raz... trach! Udało się! Kosztem połamania szpadla, który jak się okazało, służy do kopania, a nie do podważania, wyciągnęliśmy lewar na powierzchnię. Obróciliśmy element "do góry nogami", których w rzeczy samej nie posiadał - należało nasycić wzrok, skoro tak się napracowaliśmy. I masz... pośród potężnych purchli rdzy błysnęła nam jak brylant w koronie tabliczka znamionowa: "Gebr. Dickertmann Hebezeugfabrik A.G. Bilefeld". Ot, niemiecki lewarek... Ponownie się rozstaliśmy. Olaf, Seba i reszta towarzystwa poszła górą (plażą), ja zaś z Marcinem podążyliśmy doliną (wodą). Dłuższą chwilę nic się nie działo. Ci, którzy wcześniej rozpierzchli się po plaży niczym stonka zrzucona przez Amerykanów, zbierali się w kilkuosobowe grupki. Debatowali nad wykopanymi przez siebie dołkami. Jak dzieci. Współczułem im, mając świadomość panującej na plaży temperatury. Ci ludzie od godzin porannych (a była szesnasta) poruszali się w otoczeniu o temp. 20C. Ja, brodząc po pachy w morzu, miałem cieplej aż o dwa stopnie. Moje rozmyślania przerwał sporej wielkości element, o który się potknąłem. Zacząłem wytężać wzrok, starając się przeszyć nim mętną toń morza, na którego dnie się znajdował. To coś miało formę sześcianu i częściowo grzęzło w podłożu. Po wstępnych oględzinach doszedłem do wniosku, że bez nurków się nie obędę. Wezwałem na pomoc Sławka i Dominika. Ci w przeciwieństwie do mnie mogli, a wręcz musieli zanurzyć się w morzu kompleksowo. Szczęściarze. Rozpoczęli żmudną pracę uwalniania przedmiotu od niechcącego go oddać dna. Okazało się, że obiekt posiada na swym wierzchu dwa prostokątne otwory oraz jeden okrągły. Wnętrze jego wypełnia piach i kamienie. Należało opróżnić znalezisko z naniesionych przez morze osadów. Pozostawiłem płetwonurków sam na sam z odkrytym artefaktem, udając się na brzeg w celu zabezpieczenia wsparcia technicznego. Należało zorganizować linę, aby móc "to coś" za jej pomocą wytachać na brzeg. Dodatkowo przypadła mi rola herolda zwołującego uzbrojone w detektory rycerstwo. Ktoś musiał ciągnąć linę. Sławek wraz z Dominikiem opróżnili wnętrze znaleziska, zaprzęgliśmy je do dostarczonej liny i rozpoczęliśmy wyciąganie. Centymetr po centymetrze, metr po metrze... Po bez mała godzinnej walce, metodą dziadka, wnuczka i Kruczka... wytaszczyliśmy "to coś" na brzeg. W celu identyfikacji przedmiotu z miejsca nawiązaliśmy kontakt z naszym ekspertem w Nowym Jorku. Po kilku dłuższych chwilach Arkadiusz Siewierski "Woodhaven" informował: "Wydobyliście Öltankwagen - niemiecki jednoosiowy wózek, którego używano w celu dowożenia oleju do samolotów. Wielka rzadkość. Spotkałem się tylko z kilkoma na świecie. W Polsce przypuszczalnie nie ma ani jednego. Znaczy... wasz jest pierwszy!". Zajrzeliśmy do wnętrza wydobytego przez nas pojazdu. Wypełnione ono było systemem grzałek. "Woodhaven" się nie mylił. Wisienka na torcie Oprócz fragmentów złomu poniemieckiego, trafił się tego dnia Olafowi fragment poszycia samolotu sowieckiego IŁ-2. Jednak najprzedniejsze spośród dokonanych tego dnia znalezisk pozostawiłem na deser. Pośród wypłukanych przez morze kamieni odnalazłem tkwiący w wodzie zupełnie niepozornie wyglądający element. Wszyscy uczestnicy poszukiwań podekscytowani wydobytym Öltankwagenem, lewarkiem oraz golenią od Focke-Wulfa, nawet nie mieli zamiaru się nad nim pochylić. Kawałek wydawać by się mogło "czegoś podobnego całkiem do niczego". Może przy dużej dozie wyobraźni, ktoś mógłby rozpoznać w "tym czymś" wyrzuconą przez Rosjan "część od traktora". Minął miesiąc, siedzę nad artykułem, spełniając ambicję redaktora Andrzeja Daczkowskiego, bym napisał felieton "Tup tup po plaży...". Zupełnie zapomniałem o fotografii zagadkowego przedmiotu, którą wysłałem do Nowego Jorku. A tu sprawa wróciła do mnie jak bumerang. "Woodhaven" informuje: "Prawdopodobnie przegapiliście największą sensacje podczas moczenia się w Bałtyku...". Okazało się, że niepozornie wyglądający element, na który nikt nie chciał nawet rzucić okiem jest... regulatorem obrotów silnika od JUMO 004! Część od pierwszego na świecie silnika turboodrzutowego w eksploatacji! Ekstremalna rzadkość! Nastąpiła burza mózgów. Megabity informacji zaczęły krążyć między Kołobrzegiem, Nowym Jorkiem i Bydgoszczą... Czy mieliśmy zatem do czynienia na podkołobrzeskim lotnisku Bodenhagen z myśliwcem Messerschmitt Me 262 nazywanym przez pilotów niemieckich "Sturmvogel", a przez aliantów zachodnich "Turbo"? A może z czymś jeszcze rzadszym? W wymienione silniki, oprócz Me 262, wyposażone były również bombowce Arado Ar 234 oraz samoloty... Horten Ho 229! Musimy powrócić na kołobrzeską plażę ponownie, aby stwierdzić z czym tak naprawdę mamy do czynienia. ROBERT MAZIARZ Założyciel Muzeum "Patria Colbergiensis"