Pamiętacie Państwo słynną (i świetną) scenę zbierania nenufarów, która przez lata, prześladowała Barbarę Niechcic i sprawiała, że wiejskie życie zdawało jej się szare i nijakie, a - niespełnione - marzenie o życiu z panem Toliboskim - piękne i kuszące? Od kilku dni tłuką mi się w głowie porównania tych wyborów właśnie do "Nocy i dni" i tej sceny. Naród był w nich niczym Barbara. Platforma jak Bogumił Niechcic. A PiS jak pan Toliboski. Gdyby Barbara kolejny raz wybrała Niechcica, wizja życia z Toliboskim i wspomnienia jego nenufarów wracałyby coraz częściej i coraz mocniej. I wpędzały w coraz większą frustrację. Trzeba było więc po nie sięgnąć i paść w ramiona Toliboskiego. I przekonać się, czy rzeczywiście zapewni życie tak cudowne, jak zapowiadał. **** W PiS-ie i okolicach coraz częściej słyszę, że kto wie, czy aby na pewno to Beata Szydło zostanie premierem. Że gdyby jednak trzeba było budować koalicję, to może Szydło zostałaby marszałkiem Sejmu, a szefem rządu Jarosław Kaczyński. Na razie to scenariusze mało prawdopodobne, ale jeśli lada chwila okaże się, że Zjednoczona Prawica nie dysponuje większością - kto wie, czy te spekulacje nie pojawią się ze zdwojoną mocą. **** Zdarza się, że małe ziarenko piasku wywołuje kamienną lawinę. Dla tych wyborów i ich wyników takimi ziarenkami i kamieniami były i wyjazd Tuska, i nieumiejętne gaszenie pożaru afery nagraniowej i pojawienie się Kukiza i przegrana Komorowskiego, ale - na ostatniej prostej - okazał się nim występ szefa Partii Razem w debacie liderów. To, że Zandberg "ukradł show" Nowackiej i zabrał Lewicy parę procent głosów sprawiło, że partie Palikota i Millera nie przekroczą zapewne progu, a to z kolei zaowocuje tym, że przełożenie głosów na mandaty da PiS-owi spory bonus. ***** W PO płacz i zgrzytanie zębami. Choć wielu działaczy pociesza się, że mogło być gorzej. Główne pytanie stojące przed partią to pytanie o przyszłość jej liderki. Radosław Sikorski już zasugerował, że powinna odejść. Ale Sikorski ma swoje porachunki z Ewą Kopacz, więc nikogo nie zdziwił. Pozostali liderzy są bardziej ostrożni. Wydaje się, że gdyby odchodząca premier postanowiła twardo walczyć o utrzymanie pozycji, to proces jej siłowego odwołania byłby długi i trudny. Ewa Kopacz stworzyła w partii silne lobby, dla którego jej odwołanie byłoby scenariuszem ponurym, i które zapewne by jej broniło. Ale szefowa PO może nie mieć wyjścia, jeśli partyjne tuzy zwróciłyby się przeciwko niej, a - co gorsza - dogadały się i zrobiły to wspólnie - lepszym dla niej rozwiązaniem byłoby podanie się do dymisji, a przynajmniej, oddanie się do dyspozycji partii. Niemal pewne jest, że rękawicę - w walce o przywództwo - rzuci Kopacz Grzegorz Schetyna. I to on najczęściej wymieniany jest jako ten, który mógłby być jej następcą. Ale wydaje się, że bardziej prawdopodobny byłby wariant zastąpienia pani premier kimś spoza świata frakcyjnych gier, namaszczonego w dodatku przez odległego, ale wciąż obecnego Donalda Tuska. Kimś takim mógłby być - te nazwiska padają najczęściej - Tomasz Siemoniak albo Rafał Trzaskowski. **** Te wybory miały kilka fenomenów. Po raz pierwszy od lat PO i PiS zgarnęły mniej niż prawie 70% wyborczego tortu. Wyborcy nie bali się stawiać na nowości i mniejsze partie. Relatywne sukcesy Petru, Kukiza, nienajgorszy wynik Korwina i partia Razem, która przekroczyła 3% pokazują, że spór na linii PO i PiS coraz bardziej męczy Polaków. I coraz łaskawszym wzrokiem patrzą na polityczne średniaki i maluchy. A to może wróżyć kolejne ruchy tektonicznie w polskiej polityce. I przedefiniowywanie się, przetasowywanie ugrupowań - owocujące nowym układem politycznym w wyborach za cztery lata.