Do lądowania doszło, gdy jeden z pasażerów zawiadomił o bombie na pokładzie. Jest to 64-letni obywatel polski, który został przesłuchany przez burgaską policję. Jak poinformowała dyrekcja MSW w Burgas, przyznał, że pił alkohol. Samolot wylądował o godz. 5.48 (godz. 4.48 w Polsce). Sygnał o bombie podano, kiedy samolot znajdował się w bułgarskiej przestrzeni powietrznej; maszyna miała wylądować w Sofii, lecz przekierowano ją na lotnisko w Burgas, które natychmiast zostało zamknięte. Pasażerowie opuścili maszynę i zostali wyprowadzeni do sali tranzytowej lotniska, gdzie zostały sprawdzone ich dokumenty i bagaże. Ekipa służby operacyjno-technicznej bułgarskiego MSW sprawdzała, czy w samolocie nie ma ładunku. - Sytuacja znajduje się pod pełną kontrolą. Wszystkie procedury zostały zastosowane w trybie natychmiastowym. Żaden z polskich obywateli nie jest zagrożony. Czekamy na informację, ile potrwa dalsza procedura - poinformował na antenie TVP Info wicekonsul z polskiego konsulatu w Burgas Jakub Lasiński. Jak podaje Radio RMF FM, według relacji pasażerów mężczyzna, który poinformował o bombie, był pod wpływem alkoholu. - Już na lotnisku żartował, co mu zrobią, jak będzie miał bombę - powiedziała na RMF MF jedna z pasażerek. - Wylądowaliśmy na lotnisku, nie było żadnego komunikatu. Staliśmy w zamkniętym samolocie na płycie prawie godzinę. W pewnym momencie drzwi się otworzyły, wpadli antyterroryści. Zaczęli krzyczeć po angielsku: "Gdzie jest bomba, gdzie jest bomba". Kazali nam wszystkim podnieść ręce nad głowę. Następnie wyprowadzili tego człowieka. Kazali nam pojedynczo, z rękami nad głową, wyjść z samolotu, zostawić wszystko. Tak jak siedzieliśmy, musieliśmy wyjść. Autobusy przywiozły nas do hali lotniska - relacjonuje pani Agata.