Według wstępnych ustaleń Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych do awaryjnego lądowania Boeinga 767 przyczyniła się poważna usterka systemu hydraulicznego wypuszczania podwozia oraz brak zadziałania systemu awaryjnego. Komisja nie wyjaśniła jeszcze, dlaczego system awaryjny nie funkcjonował. Z informacji gazety wynika, że doszło do wybicia jednego z bezpieczników w kokpicie, który bezpośrednio nie odpowiadał za system awaryjny, ale mimo to spowodował jego dysfunkcję. W myśl przyjętej przez Komisję wykładni, załoga nie popełniła błędu, wykonywała wszystkie czynności zgodnie z procedurami i mogła nie być świadoma, że problemy z podwoziem mają swoje źródło w innym, niż się spodziewano, obwodzie zasilania. Z taką interpretacją nie do końca zgadzają się piloci i eksperci zajmujący się badaniem wypadków lotniczych, z którymi rozmawiał "Nasz Dziennik". Zdaniem eksperta z zakresu badania wypadków lotniczych, choć na tzw. check-liście nie było polecenia sprawdzenia przeoczonych bezpieczników, to nie można całego ciężaru odpowiedzialności za wypadek przenieść na braki w instrukcji. - Nic nie zwalnia załogi z tego, by w sytuacji awaryjnej sprawdzić wszystkie systemy i bezpieczniki, szczególnie kiedy jest na to czas i jest się w kontakcie z ziemią. Stąd załoga też nie dostała stosownej podpowiedzi i nad tym problemem też należałoby się zastanowić - dodaje doświadczony pilot jednego z przewoźników. Raport wstępny PKBWL będzie jedynie zestawieniem ustalonych faktów, bez oceny działań załogi. - Wyniki analiz czy badań będą dopiero w raporcie końcowym - mówi dr inż. Maciej Lasek, wiceszef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Jak dodaje, z ogólnie dostępnych informacji wynika jasno, że piloci zrobili wszystko, by bezpiecznie wylądować na Okęciu. - Można się zastanowić, czy nie trzeba będzie uzupełnić niektórych procedur, ale to będzie końcowy element badania - ujawnia dr Lasek. Źródło: East News