- Zapadła decyzja. Wyznaczamy nagrodę sto tysięcy złotych dla osoby, która pomoże wskazać sprawców, znaleźć część bramy - powiedział dziennikarce RMF FM minister kultury Bogdan Zdrojewski. Policja szuka sprawców Przesłuchanie grupy pracowników muzeum Auschwitz-Birkenau niewiele wniosło do poszukiwań skradzionego napisu "Arbeit Macht Frei", który nad ranem zniknął znad bramy wejściowej muzeum. Według informacji reportera RMF FM Macieja Grzyba, napis wisiał nad bramą jeszcze o godz. 3 w nocy. O jego zniknięciu straż muzealna powiadomiła policję o godz. 5.50. Policja zabezpieczyła ślady; złodzieje musieli je zostawić na śniegu oraz bramie obozu. Z pierwszych ustaleń wynika, że napis został wyniesiony z terenu muzeum przez prowizorycznie zabezpieczoną dziurę w murowanym ogrodzeniu. Sprowadzono psa tropiącego, który początkowo podjął trop. Zgubił go przy drodze, co sugeruje, że złodzieje dysponowali samochodem. Profesjonaliści Kradzież była profesjonalnie przygotowana - ustalił reporter RMF FM. Złodzieje - co najmniej cztery osoby - wiedzieli, gdzie są kamery monitoringu, znali też zwyczaje strażników. Napis z jednej strony odkręcili, z drugiej wyrwali z zawiasów. Z długim elementem ważącym kilkanaście kilogramów pokonali ponad 400 metrów; specjalnym przecinakiem rozcięli drut kolczasty w podwójnym ogrodzeniu, a na końcu przez półmetrową dziurę w betonowym płocie wydostali się na ulicę. Złodzieje przez telefon skontaktowali się z kierowcą, który podjechał dostawczym autem i zabrał napis. Jak przyznają przedstawiciele muzeum, w przeszłości były już podejmowane próby kradzieży napisu. Muzeum nie zostało zamknięte dla zwiedzających. Nad ranem na historycznej bramie umieszczono tymczasowo kopię napisu. Była ona używana, gdy konserwacji został poddany w 2006 roku oryginalny napis. Kradzież nie była przypadkowa Rzecznik muzeum Jarosław Mensfelt uważa, że kradzież tablicy z napisem "Arbeit macht frei" nie była przypadkowa. Sprawcy musieli być dobrze przygotowani: wiedzieć, jak wejść na teren placówki i jak zdjąć symbol - zaznacza. - Nam się to nie mieści w głowie, by ukraść taką rzecz z takiego miejsca. To zrobił ktoś, kto wiedział, co chce zrobić. Musiał wiedzieć, jak wejść na teren muzeum, jak zdjąć napis i jak chodzą strażnicy. Tego nie zrobił ktoś, kto akurat przechodził i pomyślał: ukradnę bramę. Złodziej musiał się dobrze przygotować - powiedział Mensfelt. Rzecznik zaznaczył, że samo zdjęcie napisu znad bramy nie jest czynnością skomplikowaną dla kogoś, kto wie, jak to zrobić. MSZ oburzone Polskie MSZ wyraża oburzenie z powodu kradzieży historycznej tablicy z napisem "Arbeit macht frei". Jak powiedział dziś wiceminister spraw zagranicznych Andrzej Kremer, kradzież "tego szczególnego symbolu obozu zagłady" jest aktem oburzającym, niezależnie z jakich powodów nastąpiła. Kremer podkreślił, iż ma nadzieję, że sprawa zostanie wyjaśniona jak najszybciej i napis zostanie odnaleziony. Strata dla ludzkości - Sądzę, że nie jest to rzecz przypadkowa - stwierdził sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. Andrzej Przewoźnik w rozmowie z reporterem RMF FM Krzysztofem Zasadą podkreślił, że raczej nie był to chuligański wybryk: "Co do chuliganów, to jestem człowiekiem małej wiary przede wszystkim dlatego, że to było tak specyficzne miejsce pod ochroną, że trzeba było dużo zdolności i przygotowania, żeby coś takiego zrobić". Dodał, że jeżeli napisu nie uda się odzyskać, będzie to ogromna strata dla całej ludzkości. - Ten napis jest symbolem dla setek milionów ludzi na całym świecie - powiedział głęboko poruszony. Ostra reakcja instytutu Jad-wa-Szem Izraelski instytut upamiętniający ofiary Holokaustu Jad wa-Szem wyraził oburzenie z powodu kradzieży tablicy z napisem "Arbeit macht frei" z bramy nazistowskiego obozu zagłady Auschwitz. Znak ten stał się symbolem mordu dokonanego na sześciu milionach Żydów w czasie Holokaustu - napisał w oświadczeniu dyrektor Jad wa-Szem, Awner Szalew. Dodał, że jest zszokowany i określił kradzież jako "atak na pamięć o holokauście". "Akt ten stanowi rzeczywiste wypowiedzenie wojny ze strony elementów, których tożsamości nie znamy, ale podejrzewam, że chodzi tu o neonazistów kierujących się nienawiścią do obcych" - oświadczył Szalew. "Ci ludzie chcą cofnąć Europę o 70 lat, do ponurych czasów śmierci i zniszczenia" - dodał. "Jestem pewien, że polskie władze zrobią wszystko co trzeba, aby zatrzymać tych kryminalistów i ich osądzić" - powiedział dyrektor Jad wa-Szem. Do kradzieży tablicy z bramy nazistowskiego obozu koncentracyjnego w Auschwitz doszło w piątek nad ranem. Rzecznik Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau Jarosław Mensfelt uważa, że kradzież nie była przypadkowa. Sprawcy musieli być dobrze przygotowani: wiedzieć, jak wejść na teren placówki i jak zdjąć tablicę. Mieszkańcy Oświęcimia zszokowani Przed bramą muzeum pojawiła się grupa mieszkańców Oświęcimia. Są oburzeni kradzieżą. - Było wiadomo, że to jest miejsce, którego nie można dewastować, nie wolno bezcześcić - powiedział reporterowi RMF FM jeden z mężczyzn. - Do tej pory - jak dodał - na murze obozu nie było nawet żadnego graffiti. Światowe agencje o kradzieży O kradzieży zabytkowego napisu z bramy obozu koncentracyjnego Auschwitz, powołując się na polską policję i media, szeroko informują zagraniczne agencje prasowe. Agencja AP pisze, że policja rozpoczęła poszukiwania z użyciem psów tropiących. Przypomina też, że napis "Arbeit Macht Frei" był umieszczany nad bramami do innych nazistowskich obozów zagłady na przykład w Dachau i Sachsenhausen. Zaznacza jednak, że tablica z Auschwitz jest najbardziej znana. Reuters dodaje, że skradziony napis został już zastąpiony repliką przygotowaną, kiedy oryginalna tablica była w renowacji. Przypomina też, że odwiedzany przez ponad milion osób rocznie obóz potrzebuje pilnej renowacji. Francuska agencja AFP cytuje wypowiedź rzecznika muzeum Jarosława Mansfelda, iż kradzież to: "profanacja miejsca, w którym zamordowano milion ludzi". Niemiecka agencja dpa zaznacza, że "cyniczny napis uważany jest za symbol tragicznego losu milionów więźniów". Na rozkaz Niemców Brama główna w obozie Auschwitz I, jako jedyna w całym obozie, została wykonana na rozkaz Niemców przez polskich więźniów politycznych. Zostali oni przywiezieni jednym z pierwszych transportów przybyłych z Wiśnicza na przełomie 1940-1941 roku. Wykonanie bramy związane było z wymianą prowizorycznego zewnętrznego ogrodzenia obozu, wspartego na słupach drewnianych, na ogrodzenie stałe na słupach żelbetowych, z drutem kolczastym pod napięciem. Napis nad bramą - "Arbeit macht frei" ("Praca czyni wolnym") - który jest jednym z symboli obozu, wykonali więźniowie z komanda ślusarzy pod kierownictwem Jana Liwacza (numer obozowy 1010). Mieli świadomie odwrócić literę B, jako zakamuflowany przejaw nieposłuszeństwa. Kto mógł dopuścić się tak zuchwałej kradzieży? Dołącz do dyskusji!