Obaj masują sobie nadgarstki, jakby dopiero teraz poczuli ból po noszonych kajdankach. Tymczasem policjanci szykują się, żeby znowu ich skuć. - Ale przecież jestem zwolniony - dziwi się "Rondel" i instynktownie odsuwa się od funkcjonariuszy. Andrzej K. też robi krok do tyłu i szuka wzrokiem pomocy. - Spokojnie. Musicie wrócić do aresztu. Sąd prześle tam stosowne pismo i jeszcze dzisiaj wyjdziecie - tłumaczy mecenas Barbara Czubak, adwokat Andrzeja K. Ta informacja uspokaja obu oskarżonych. Tym razem chętniej niż kiedykolwiek wyciągają ręce do kajdanek. Wyjście na wolność nie zwalnia ich z uczestnictwa w rozprawach. Muszą stawiać się na każdej. Wiedzą, że w przeciwnym wypadku znowu mogą trafić do aresztu. Wyjście na wolność to dla obu nagroda za współpracę i złożenie wyjaśnień. Chociaż zrobili to już na początku procesu, musieli przez dwa miesiące cierpliwie czekać, aż wyjaśnienia złożą pozostali czterej oskarżeni. Absolutnie i kategorycznie Wszyscy podkreślają, że Jerzy K. przez dwa lata pobytu w areszcie śledczym bardzo się zmienił. Schudł ponoć o jakieś 30 kilogramów. Mimo brody i wąsów widać wiszące gdzieniegdzie na twarzy i szyi fałdy skóry. Marynarka, w której doprowadzany jest na rozprawy, tak na pierwszy rzut oka jest o jakieś trzy numery za duża. Pozostała w nim jednak pewność siebie, wyjątkowo duża. Pewnie dlatego trudno mu ukryć zdenerwowanie, kiedy coś nie idzie po jego myśli. Nadyma w takich momentach policzki albo zaciska usta. Gdy na sali nie ma jego adwokata, nieraz próbuje interweniować u jego aplikanta. Szarpie go czasem za ramię. Gestykuluje rękoma, których mięśnie są tak napięte, jakby za chwilę miały pęknąć. Pewność siebie nie znika, gdy nadchodzi czas na jego wyjaśnienia. Ma przewagę nad pozostałymi oskarżonymi. On sam pewnie nie jest w stanie policzyć, ile razy stawał przed krakowskim sądem. Wie, co i w jakim momencie powiedzieć. Chyba jednak przez chwilę zapomina, że tym razem staje przed sądem jako oskarżony, a nie biegły. - Czy zrozumiał pan akt oskarżenia? - sędzia Mirosław Baran zadaje rutynowe pytania. - Oczywiście - stwierdza Jerzy K. - Czy oskarżony przyznaje się do zarzuconych mu czynów? - Absolutnie nie przyznaję się, kategorycznie... - Chwileczkę - uspokaja go sędzia. - Czy będzie pan składał wyjaśnienia, odpowiadał na pytania? - Kategorycznie odmawiam składania wyjaśnień i odpowiedzi na pytania - kończy swoją myśl oskarżony. Zdziwiony zarzutami Ma silny, mocny głos. Z jego tonu można się zorientować, że jest zły. Może nawet wściekły. Z pewnością denerwuje go sytuacja, w jakiej się znalazł. Jeszcze dwa lata temu był pewnie szanowanym powszechnie obywatelem. On, niegdyś nadkomisarz policji, biegły sądowy, dzisiaj jest oskarżony o zlecenie i kierowanie zabójstwem. Co więcej, zorganizowanie dwóch napadów. Kiedy sędzia czyta wyjaśnienia, jakie złożył w trakcie śledztwa, co jakiś czas przytakuje głową. W grymasie jego twarzy można wyczytać, że wszystko, co dzieje się na tej sali, uważa za absurdalną pomyłkę. - Nie będę składał wyjaśnień, złożę tylko oświadczenie procesowe - stwierdził w trakcie pierwszego przesłuchania Jerzy K. Dzisiaj wszystko, co zostało wówczas zapisane, odczytuje sędzia. - Znam Jacka i Edytę. On remontował u mnie mieszkanie. Karolina przychodziła wtedy do mnie regularnie. Uczyłem ją komputera, zabierałem na konie. Oni pożyczali ode mnie pieniądze, ale nie oddali. Rzeczywiście, Jacka i Edytę znał od lat. Karolina jest córeczką Edyty. Jacek był jej ojczymem. Zdaniem prokuratury to właśnie dziewczynka stała się powodem kłopotów tej pary. A raczej obsesyjna miłość oskarżonego do Karoliny. Na tyle obsesyjna, że chciał, aby dziewczynka została oddana mu do adopcji. Kiedy para nie przystała na propozycję Jerzego K., ten najpierw dwa razy zlecił ich pobicie, a w końcu morderstwo Jacka F. - W pierwszej kolejności stwierdzam, że nie zabiłem Jacka. Nie byłoby mnie na to stać ze względów fizycznych, jak i psychicznych - sędzia czyta następne wyjaśnienia Jerzego K. - W 2003 roku poznałem Karolinę. U nich była bieda, dlatego przychodzenie do mnie było dla niej atrakcją. To od Edyty dowiedziałem się, że Jacek został porwany. Sam o niego rozpytywałem z racji zawodu, jaki wtedy wykonywałem. Przeszukiwałem też ogłoszenia o odnalezionych zwłokach. To rzeczywiście nie pomyłka, że Jerzy K. o swoim zawodzie mówił w czasie przeszłym. Półtora miesiąca przed zatrzymaniem nadkomisarz przeszedł na emeryturę. Z listy biegłych krakowskiego sądu okręgowego, jaką prokuratura przekazała prezesowi sądu, został skreślony zaraz po informacji o toczącym się przeciwko niemu postępowaniu. - Co się zaś tyczy napadów na mieszkanie Jacka i Edyty, to ja nie jestem w stanie wskazać ich przyczyn - sędzia dalej czyta wyjaśnienia oskarżonego. - To, że postawiono mnie taki zarzut, bardzo mnie dziwi. Niby po co miałbym to robić? Ja jestem w trzeciej grupie podatkowej, zatem dobrze mi się powodzi. To, że pomagałem finansowo ich córce Karolinie, to prawda. Robiłem to z filantropii. Tłumaczenie mało przekonujące, bo przecież w napadach na Jacka i Edytę nie chodziło o rabunek, a raczej o zastraszenie obojga. W końcu złodzieje na ofiary wybierają zwykle ludzi majętnych i zamożnych, a do takich Jacek F. i jego rodzina nie należeli. Co więcej, nie idą okradać ludzi w środku dnia, kiedy wszyscy są w domu. Oskarżony Jerzy K. w całości podtrzymuje swoje wyjaśnienia. Stwierdza, że wszystko, co powiedział w trakcie śledztwa, jest prawdą, także to, co mówił na temat zamordowanego Jacka F. - Jacek był wykształcony, ale nadużywał alkoholu - opowiadał w trakcie przesłuchania Jerzy K. - Nieraz mi mówił, że przez alkohol źle ułożył sobie życie. Kiedyś powiedział mi nawet, że obawia się o swoje życie, bo narobił dużo głupot. On dużo pił. Karolina - jego obsesja O alkoholu tego dnia w krakowskim sądzie mówi się dużo. Problem nadużywania napojów wyskokowych porusza w swoich wyjaśnieniach także Tomasz K., pseudonim Guliwer. Tyle że jego zdaniem do kieliszka często zaglądał Jerzy K., wtedy jeszcze nadkomisarz policji. Z aktu oskarżenia wynika jasno, że "Guliwer" to prawa ręka Jerzego K. To właśnie on na polecenie policjanta miał zorganizować ludzi do napadów na mieszkanie jego dobrych znajomych. On też miał znaleźć zabójców Jacka F. Na pierwszy rzut oka oskarżony Tomasz K. wygląda na zblazowanego i zmęczonego faceta. Akt oskarżenia oczywiście rozumie, ale do niczego, co mu tam jest zarzucane, nie przyznaje się. Nie chce też przed sądem nic więcej mówić. Sytuacja zmienia się diametralnie w czasie, kiedy sędzia zaczyna czytać jego wyjaśnienia ze śledztwa. Tomasz K. ma ich kopię przed sobą. Śledzi każde słowo, które pada z ust sędziego Mirosława Barana. Gdy tylko sędzia ma kłopot z odczytaniem niektórych słów, "Guliwer" natychmiast śpieszy z pomocą. W sumie czytanie nie trwa długo, ponieważ w prokuraturze Tomasz K. także nie był zbyt rozmowny. Mimo to jego wyjaśnienia są szalenie interesujące. Ze wszystkich oskarżonych to on znał Jerzego K. najdłużej, bo od 2002 roku. Zajmował się serwisem jego komputera. Panowie często chodzili też razem na piwo. - Tomasz K. to mój dobry znajomy, ale nie dobry kolega. Za mało go znałem - Jerzy K. tyle powiedział na temat "Guliwera" w trakcie swojego przesłuchania. "Guliwer" wręcz przeciwnie, jeżeli już coś mówił, to zwykle na temat Jerzego K. - Jacka znam. Poznałem go przez Jurka, ale ja nic nie wiem na temat napadów na niego - zaznaczył już na wstępie swoich pierwszych wyjaśnień "Guliwer". - Jurek często opowiadał o pasierbicy Jacka - Karolinie. On ma obsesję na jej punkcie. Chciał ją nawet adoptować. Wiele razy mówił, że zrobi wszystko, żeby ją mieć. Jurek w ogóle ma obsesję na punkcie dzieci, mówi, że chce adoptować jeszcze inne z domów dziecka. Jedno jest pewne, "Guliwer" do świętych nie należy. Ma na swoim koncie już kilka wyroków. Paradoksalnie ze swojej kryminalnej przeszłości tworzy linię obrony, kiedy prokurator zarzuca mu zorganizowanie napadów na Jacka i Edytę. - Do wymuszenia rozbójniczego to ja się nie przyznaję - stawia sprawę jasno. - Różnymi rzeczami zajmowałem się już w życiu, ale rozbój to nie moja działka. A o pobiciu Jacka to dowiedziałem się od Jurka właśnie. Prokurator z pewnością musiał zapytać "Guliwera" o to, co wszystkim od początku tej sprawy chodziło po głowie. Przecież ojcowska miłość oficera policji do nieznanego dziecka wydaje się irracjonalna. Zatem może chodziło o kwestie seksualne? - Wykluczam jakikolwiek wątek seksualny co do Karoliny - "Guliwer" zapewnił solennie w trakcie przesłuchania. - On miał po prostu potrzebę posiadania córki. Po pijanemu nieraz mi mówił, że zrobi wszystko, żeby ją mieć w domu. W ogóle dużo pił i mówił o Karolinie. O pracy mówił mniej, tylko stale o tej dziewczynce. Jak długo jej nie widział, to był w dołku. Potem zaczął mówić o adopcji dzieci z domu dziecka w Rabce i wtedy temat Karoliny się uciął. Tomasz K. nie chce niczego zmienić w swoich wyjaśnieniach. Katarzyna Pastuszko