Jak zaznaczył, przesłankami sądu do zastosowania aresztu były obawa matactwa i zagrożenie wysoką karą - do 10 lat więzienia. Mężczyzna ten - według prokuratury organizator całego przedsięwzięcia - podczas wtorkowego przesłuchania w prokuraturze przyznał się do zarzutów i zaczął składać interesujące w ocenie prokuratury wyjaśnienia, które będą weryfikowane w trakcie śledztwa. We wtorek wieczorem sąd orzekł tymczasowe areszty wobec czterech pozostałych podejrzanych. Trzech z nich przyznało się w trakcie śledztwa do zarzucanych im czynów. Czwarty, który początkowo się nie przyznawał, przyznał się do winy przed sądem. Skorzystał jednak z prawa do odmowy wyjaśnień. Wszystkim aresztowanym postawiono zarzuty udziału w zorganizowanej grupie przestępczej, kradzieży napisu "Arbeit macht frei" oraz uszkodzenia tego napisu, będącego zabytkiem i dobrem o szczególnym znaczeniu dla kultury. Piąty podejrzany usłyszał ponadto zarzut nakłaniania do kradzieży. Z wnioskami o zastosowanie tymczasowego aresztu wystąpiła krakowska prokuratura na podstawie zebranego dotychczas materiału dowodowego. Prokuratura wskazuje, iż kradzieży dokonano na polecenie osoby z zagranicy oraz że teren b. obozu zagłady nie był należycie chroniony. Prokurator okręgowy Artur Wrona nie potwierdził ani nie zaprzeczył, że zleceniodawcą była osoba ze Szwecji. Wnioski prokuratury potwierdziła wtorkowa wizja lokalna na terenie byłego obozu Auschwitz-Birkenau z udziałem trzech podejrzanych, którzy przyznali się do zarzucanych im czynów. Dwóch podejrzanych zostało zatrzymanych w Gdyni. Z informacji uzyskanych przez PAP z wiarygodnego źródła zbliżonego do śledztwa wynika, iż chcieli oni spotkać się z przybywającym ze Skandynawii pośrednikiem, który prawdopodobnie nie przyjechał. Prokuratura odmawia jednak informacji na ten temat. Według prokuratury, polski zleceniodawca kradzieży miał kontakt tylko z jedną osobą przebywającą w Oświęcimiu. Ta osoba zaangażowała trzy inne. Prokuratura nie podaje informacji, kim był zagraniczny zleceniodawca kradzieży. Ustala, czy był on ostatecznym ogniwem w łańcuchu przestępstw, czy również pośrednikiem działającym na zlecenie innej osoby. - Dalsze czynności będą ukierunkowane na ustalenie faktycznego zleceniodawcy i będą wymagały pomocy prawnej jednego z państw europejskich - zapowiedział prok. Wrona. Podkreślił także, że tak szybkie postępy w ustaleniu sprawców kradzieży wynikają z zastosowania technik operacyjnych, które w tym przypadku okazały się niezbędne. - Gdyby nie krytykowane ostatnio techniki operacyjne, zarówno ustalenie podejrzanych, jak i odzyskanie napisu byłyby bardzo odległe w czasie - podkreślił Wrona. Z materiałów śledztwa wynika, że sprawcy kradzieży mieli otrzymać 20 tys. zł do podziału i że nie zdawali sobie sprawy ze znaczenia kradzieży. Dopiero "szum medialny" uświadomił im, jaki wydźwięk ma ich czyn. Kradzież pokazała także braki w ochronie b. obozu. - Nie ulega wątpliwości, iż teren obozu nie był należycie chroniony - powiedział prok. Wrona i zapowiedział wszczęcie postępowania w sprawie niedopełnienia obowiązków przez dyrekcję Muzeum Auschwitz-Birkenau. Jak wyjaśnił, sprawcy dostali się na teren obozu bez trudu i niezauważeni. Przyjechali ok. godz. 18, po raz pierwszy usiłowali dokonać kradzieży ok. godz. 20.30 - 21. - Nikt z ochrony obiektu nie zauważył, że osoby te przemieszczały się w okolicy, sprawdzając, jak wygląda zabezpieczenie obozu - powiedział Wrona. Jak wynika z ustaleń prokuratury, złodzieje nie dysponowali nawet podstawowym sprzętem, np. drabiną, aby móc wspiąć się i odkręcić tablicę. - Weszli po siatce ogrodzenia, usiłując odkręcić napis widniejący nad bramą. Nie mieli odpowiednich narzędzi, musieli się wycofać i udać do sklepu. Potem wrócili i dokonali kradzieży - powiedział. Było to ok. godz. 24 - 1 w nocy. Teoretycznie brak napisu powinna zauważyć ochrona, dokonując obchodu terenu. Kradzież zauważono dopiero po godz. 5 rano. Tablicę odzyskano w niedzielę wieczorem. Jak się okazało, została pocięta na trzy części.