Orzeczenie apelacyjne ma zostać ogłoszone w piątek po południu. Obrońcy braci W., którzy składali apelacje w tej sprawie, chcą uchylenia wyroków i zwrotu sprawy do ponownego rozpoznania Sądowi Okręgowemu w Olsztynie. W ich ocenie, w sprawie są bowiem nowe okoliczności i postępowanie dowodowe wymaga uzupełnienia. Prokuratura nie wnosiła apelacji, bo w jej ocenie wyrok został wydany w oparciu o "właściwą ocenę faktyczną i prawną" tego, co w lipcu 2005 roku wydarzyło się we Włodowie. Dziś białostocki sąd apelacyjny przez ponad dwie godziny słuchał zeznań żony jednego ze skazanych braci, Marleny W. To świadek zawnioskowany przez obrońców. Już po wyroku w pierwszej instancji, kobieta zaczęła bowiem w mediach przedstawiać nowe okoliczności w sprawie. Kobieta powiedziała przed białostockim sądem, że słyszała sugestię swego ojca, iż to on zabił awanturującego się mężczyznę, z którym rodzina W. miała zatarg. "Pyk, pyk, pyk, zięciu, wszystko załatwione" - tak Marlena W. relacjonowała przed sądem słowa swego ojca, gdy wrócił z miejsca, w którym wcześniej pobity został przez braci agresywny sąsiad. Według jej relacji, bracia już stamtąd wrócili, a wtedy poszedł tam z innym mężczyzną jej ojciec. Dodała potem, że ojciec nigdy nie powiedział, co tam się rzeczywiście stało. Zrelacjonowała też jego rozmowę z jej mężem. Jak mówiła, jej mąż pytał: "To co teściu, pójdę za ciebie siedzieć?", na co ojciec świadka Marleny W. miał odpowiedzieć, żeby się nie martwił, bo "jak będzie trzeba", to on się przyzna. Sąd wypytywał też kobietę, czy ma świadomość, że to zupełnie inne zeznania niż te, które złożyła wcześniej w śledztwie. Pytana, dlaczego teraz zeznała inaczej, Marlena W. powiedziała, że "dzisiejsze zeznania są pełne od początku do samego końca". Mówiła też, że postanowiła powiedzieć jak było naprawdę gdy okazało się, że jej mąż i jego bracia mogą być skazani na więzienie bez zawieszenia a dotąd miała nadzieję, że będzie to kara w zawieszeniu. O relacjach z ojcem dodała, że od wyroku w pierwszej instancji z rodzicami nie ma kontaktu. Sąd pierwszej instancji uznał, że w lipcu 2005 roku doszło we Włodowie do zabójstwa sąsiada, który miał zatarg z rodziną W. i był agresywny. Jednocześnie złagodził karę biorąc pod uwagę, że winą za zachowanie braci W. należy obarczyć też państwo - na wezwanie nie zareagowali bowiem na czas policjanci z Dobrego Miasta. Ofiarą sąsiadów był recydywista Józef C., który feralnego dnia, pijany, wszedł w zatarg z jednym z braci W. i w czasie kłótni skaleczył go nożem. Mimo iż mieszkańcy Włodowa telefonicznie informowali policję o zajściu, a Tomasz W. z żoną Marleną osobiście udał się do komisariatu w Dobrym Mieście gdy pojechał do lekarza opatrzyć ranę od noża, radiowóz do Włodowa nie dojechał - załatwiał inne interwencje. Odpowiedzialni za to policjanci zostali prawomocnie skazani za zaniedbanie obowiązków służbowych. Z ustaleń sądu w Olsztynie wynika, że kilka godzin po kłótni, gdy Tomasz W. ponownie zobaczył w pobliżu wsi Józefa C., zawołał pracującego u niego Rafała W. i autem dogonili C. W pobliżu miejsca pobicia do tej dwójki dołączyli bracia Krzysztof i Mirosław W. - i razem pobili C. Wszyscy oni w śledztwie twierdzili, że po pobiciu mężczyzna żył i nawet im się odgrażał. Po pobiciu C. Marlena W. zawiadomiła o zajściu swych rodziców. Ci przyjechali do Włodowa z pobliskiej wsi Brzydowo razem z sąsiadami M. Ojciec kobiety, ze znajomym poszli sprawdzić co dzieje się z Józefem C. Przed sądem w Olsztynie ci oskarżeni zapewniali, że gdy doszli w to miejsce, Józef C. nie żył, a oni "w złości" kilka razy uderzyli go dębowymi kołkami. W procesie obaj zostali skazani za znieważenie zwłok na kary w zawieszeniu. Obrońcy braci W. mówili dziś przed sądem w Białymstoku, że od początku dowody w sprawie wskazują, że do zabójstwa doszło później, niż przyjmuje to sąd i że "zrobił to kto inny".