Robert Mazurek, RMF FM: Nie jest panu żal, nie jest panu przykro, że pani prezydentowa zamiast na premierę filmu poszła do kina na Woody'ego Allena? Antoni Krauze, reżyser filmu "Smoleńsk": - Może to był lepszy film. Ja nie wiedziałem, że był jakiś prikaz, żeby być koniecznie na premierze "Smoleńska". Prikazu nie było, ale ja pytam o to, czy panu nie było przykro? - Wie pan, bardzo jestem wdzięczny tym, co przyszli. Nie spodziewałem się tak licznego przybycia. A jeśli pani prezydentowa wolała inny film, to przecież jest to jej święta wola. A może się bała, że będzie to film propagandowy? Słyszy się to przecież cały czas. - No, być może. Naprawdę niezależnie od tego, jakie były powody, że poszła na Woody'ego Allena, świetnie to rozumiem. Pan powiedział w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", że film nie jest od tego, by cokolwiek rozstrzygać i "nie zrobiłem filmu o zamachu". - Tak. Słowo "zamach" pojawia się bezustannie w omówieniach, a ja tylko pokazuję katastrofę. Nie ma ani słowa w filmie, czy to był zamach, czy nie. Ale cały film, cała narracja, cała opowieść jest taka, że to nie był zwykły wypadek komunikacyjny. - Tego jestem pewien, oczywiście. W takim razie, jeżeli to nie był zwykły wypadek, to coś się musiało stać. - Wiemy na pewno, że po prostu samolot rozpadł się, czy zaczął się rozpadać już w powietrzu. I te części, z których się składał, upadły w sporej odległości od siebie. I na podstawie tego specjaliści różnych dziedzin, m.in. badający katastrofy samolotu ustalili, że po prostu na pokładzie samolotu był wybuch, a nawet dwa wybuchy. Ale czy to oznacza, że to na pewno był zamach. Może samo wybuchło? - Ja właśnie też nie używam słowa "zamach". Po prostu próbuję zrozumieć tylko, dlaczego na pokładzie samolotu z prezydentem i delegacją najwyższych dostojników państwa mógł się zdarzyć wybuch. Ja film widziałem i rzeczywiście nie jest to film o zamachu. Tam nie ma przedstawionej jakiejś wizji spisku. Ale pan w wywiadach mówi: "moim zdaniem to bezsporne, że był zamach, ktoś to musiał zorganizować". Mówi pan o Rosjanach? - Tak, bo to jest najbardziej logiczne wytłumaczenie. Po prostu samolot miał katastrofę na terenie Rosji. Rosja zachowała się tak, jak się zachowała, czyli jak mogła sytuacji nie wyjaśniła.Ale to jest pańskie zdanie prywatne?- Tak, to jest hipoteza, oczywiście, wyłącznie. Tę hipotezę pan przedstawił mniej więcej tak, że Antoni Krauze zwariował prywatnie, ale reżyser Krauze zrobił zupełnie inny film. I wielu się zdziwi.- Tak jest.Podtrzymuje pan, że wielu się zdziwi? Bo te głosy są na razie takie, że wszyscy chcą się utwierdzić w swoich przekonaniach. - Wie pan, cały czas czekam na to, żeby ten film zobaczyli tzw. "normalni ludzie, normalni widzowie". Bo jak do tej pory, z tego, co wiem, poza uroczystą premierą był jakiś pokaz dla dziennikarzy. Czekam, że po prostu na to pójdą Polacy z ciekawości. Nie wiem, czy będą chcieli zobaczyć ten film, bo chcieli, żeby on powstał. Opinie widzów są dla mnie najbardziej miarodajne.Ten film powstawał w dość niezwykłej atmosferze, atmosferze histerii, jak to pan powiedział. Bardzo wielu aktorów panu odmówiło.- Tak, nie tylko aktorów, również kolegów filmowców.I to przykre doświadczenie?- Bardzo przykre, może najbardziej bolesne. No ale, wie pan, dzisiaj patrzę na to z innej perspektywy. Udało mi się zrobić ten film. (...) Film powstawał w bardzo trudnych warunkach, a pan opowiadał, że tworzono wobec pana atmosferę zagrożenia. Jak to wyglądało? Co to było?- Wie pan, takie rzeczy, których do dzisiaj nie umiem sobie wyjaśnić. Jakieś blokowanie produkcji, decyzje, których nie rozumiałem. A przede wszystkim oczywiście to, że wiele osób obiecywało nam pomoc finansową, a potem okazywało się jednak, że jej nie będzie. "Dobra zmiana", która przyszła, nie pomogła? - Nie jestem kompetentny, żeby na to pytanie odpowiedzieć. "Dobra zmiana" to spowodowała, że ten film jest już gotowy i mogłem go pokazać. Ale pytając o zagrożenie, mówiłem o tym, co opowiadał pan też w wywiadach, że wielokrotnie pana ostrzegano, że coś panu grozi, że przychodzili przedziwni ludzie do pana. - To już takie sprawy prywatne. W tym filmie pozwoliłem sobie umieścić taką jedną scenę opartą na swoich doświadczeniach. Z Andrzejem Mastalerzem, prawda? - Tak. Wie pan, często wizyty i to takie późne wizyty, nękanie telefonami, jakieś wróżby, np. pewien miłośnik mnie i filmu "Smoleńsk" układał dla mnie tarota i zawiadomił, że co ułożył... ...to pan umiera? - To wyciągał kartę śmierci ku jego rozpaczy i bardzo chciał się ze mną podzielić taką rzeczą. To rzeczywiście bardzo optymistyczny poranek. Panie Antoni, lubiany przez pana i przeze mnie Jan Krzysztof Kelus spytał, dla kogo pan zrobił ten film. Czy dla wierzącej w zamach sekty smoleńskiej, czy dla reszty? - Miałem nadzieję, że i dla tych i dla tych. Praktyka, to co się dzisiaj zdarzy w kinach, kto pójdzie na ten film, pokaże czy mi się to udało, czy nie. Nasi widzowie i słuchacze to rozstrzygną. Bardzo panu dziękuje za rozmowę. - Ja ogromnie dziękuję państwu i zapraszam wszystkich do kin na film "Smoleńsk". Dziękuję, do widzenia.