Krystyna Opozda: Nastroje na lewicy po mocnym wywiadzie Moniki Jaruzelskiej już nieco się uspokoiły? Anna Maria Żukowska: - Nie chcę rozmawiać o pani Monice Jaruzelskiej. Monika Jaruzelska startuje z własnego komitetu i nie jest to coś, czym Lewica powinna się zajmować. Spodziewała się pani, że pani drugie miejsce na warszawskiej liście wywoła takie zamieszanie? - Jeżeli mamy rozmawiać o Monice Jaruzelskiej, to naprawdę nie czuję potrzeby uzewnętrzniania się w tej sprawie. Krótko przed tym zamieszaniem, miało miejsce inne. "Jeżeli rzeczywiście tak jest, że premierzy wiedzieli o tych lukach, o tym, że VAT ucieka, nie przeprowadzili działań, które by nadzorowały to w należyty sposób, jeżeli rzeczywiście komisja, a wierzę, że dokonała tego w sposób rzetelny, znalazła takie dowody, to oczywiście jest to powód do postawienia takiej tezy" - mówiła pani w "Gościu Wiadomości" TVP Info o Trybunale Stanu m.in. dla Donalda Tuska. - Przeprosiłam za postawienie hipotezy, która polegała na tym, że jeżeli doszło do naruszeń, to osoby, które do nich doprowadziły, bądź o nich wiedziały, mogą zostać postawione przed Trybunałem Stanu, w sensie prawnym. Przeprosiłam za to, bo ta hipoteza została wzięta za niejako poparcie TS dla Donalda Tuska, czego nie popieram. Nie ma pani wrażenia, że jak na rzeczniczkę partii, dość często tłumaczy się pani ze swoich własnych słów? - Jestem nie tylko rzeczniczką prasową, ale również polityczką jednego z największych komitetów opozycyjnych i jestem atakowana z różnych stron, a moje wypowiedzi bywają celowo manipulowane. Oczywiście, gdybym się nie odzywała w ogóle, moi adwersarze byliby najbardziej zadowoleni. "Największe podatki powinni płacić ci, którzy zarabiają najwięcej. Powinni się oni solidarnie dokładać do dobrobytu całego kraju" - mówiła pani w Polskim Radiu. Jak wysoki miałby być taki podatek? - To jest całkiem naturalny postulat lewicowy. O tym, jakie dokładnie miałyby być progi, będziemy rozmawiali, gdy będziemy przygotowywali projekt ustawy na ten temat. SLD postulowało, żeby to było pięć progów podatkowych. W całym zamyśle chodzi o to, żeby osoby zamożniejsze, w miarę rosnącego wynagrodzenia, wpłacały do budżetu państwa więcej, niż osoby najuboższe, bo im ktoś zarabia więcej, tym wyższa powinna być jego odpowiedzialność za dobro ogółu. Najwyższy z dwóch obowiązujących progów podatkowych w Polsce, 32 proc., płaci w tej chwili tylko 3 proc. podatników, a naszym zdaniem realne opodatkowanie PIT powinno się rozkładać bardziej równomiernie, a przechodzenie między progami powinno być łagodniejsze, a nie tak skokowe, jak między 18 a 32 proc. Naszym podstawowym postulatem jest jednak to, by kwota wolna od podatku była na poziomie płacy minimalnej. De facto oznaczałoby to zerową stawkę opodatkowania dla pierwszego przedziału dochodowego. Zależy nam na tym, by osoby, które zarabiają najmniej, były po prostu zwolnione z podatku, tak samo osoby mające najniższą emeryturę. Kolejne progi podatkowe są zaś po to, by wraz ze wzrostem zamożności podatnik sprawiedliwie dokładał się trochę więcej do dóbr publicznych, z których przecież korzysta - dróg, wodociągów, elektrowni, szpitali, kształcenia lekarzy, itd. Jeszcze dwa lata temu Adrian Zandberg był zwolennikiem 75-proc. podatku dla najbogatszych. Lewica wróci jeszcze do tego pomysłu? - Nie, sam Adrian Zandberg i Partia Razem odeszli już od tego pomysłu. Wzrost płacy minimalnej - w 2020 roku 2700 złotych brutto. W 2030 na poziomie 60 proc. średniego wynagrodzenia - to kolejny z postulatów Lewicy. - Tak, ale przy podnoszeniu płac, czego Lewica nie chce po prostu zrobić kwotowo, tylko powiązać tę wysokość ze wskaźnikiem mediany płac w gospodarce krajowej, nie można zapominać, że poza osobami zarabiającymi, są także emeryci i renciści. Przy wzroście płacy minimalnej następuje także presja płacowa pracowników, którzy do tej pory tyle zarabiali i którzy mają kwalifikacje, by zarabiać powyżej pensji minimalnej. Uruchamia to nieuchronny wzrost cen. Co mają zrobić emeryci, którzy nie mieli szczęścia żyć i zarabiać w czasach lepszej koniunktury i wysokich wynagrodzeń? Przy dużym wzroście cen, emeryci po prostu nie przeżyją, nie będzie ich stać na utrzymanie. Dlatego mamy postulat 1600 zł na rękę emerytury obywatelskiej, czyli gwarantowanej w tej wysokości emerytury minimalnej. Do tego m.in. wszystkie leki na receptę za maksimum 5 zł oraz świadczenie minimalne 2000 zł dla osób, które potrzebują opieki i wsparcia w codziennym życiu. Walczyliśmy też zawsze o to, żeby wiek emerytalny nie był podwyższany. Zbieraliśmy podpisy pod referendum w tej sprawie, co jednak zostało wyrzucone do kosza i za rządów PO-PSL to referendum się nie odbyło. W 2017 roku jednak do takich zmian doszło i PiS obniżyło wiek emerytalny. - Jesteśmy za tym, żeby wiek emerytalny został na takim poziomie, jaki jest obecnie. Jednak SLD chce również, aby wiek emerytalny był powiązany ze stażem pracy. Czyli Polacy mieliby możliwość przejścia na emeryturę po 35 (kobiety) i 40 (mężczyźni) latach pracy, niezależnie od swojego wieku. Mówicie także o świeckim państwie i renegocjacji konkordatu. Jakich zmian w konkordacie chce Lewica? - Najpierw chciałabym przypomnieć, że konkordat jest nagminnie łamany, można tu podać przykłady np. wprowadzenia nowego dnia wolnego od pracy będącego świętem kościelnym czy nawoływanie przez bp. Antoniego Dydycza na Jasnej Górze do rozwiązania Sejmu. Stanowi to podstawę do jego renegocjacji. Niestety, na mocy konstytucji, Polska musi mieć jakikolwiek konkordat ze Stolica Apostolską, więc nie da się go tak po prostu zerwać. - Kiedy mówimy o świeckim państwie, mówimy też o sprawach, które można zmienić już teraz, bez renegocjacji czy wypowiadania konkordatu. Chcielibyśmy na przykład, żeby wydatki z budżetu państwa na Kościół były transparentne. W tej chwili dokładnie nie wiemy, jakie są te wydatki, bo one są poukrywane w różnych pozycjach budżetowych. Np. Polska wydaje znacznie więcej na uczelnie katolickie, niż to pierwotnie było w konkordacie zaplanowane. Według konkordatu miały być finansowane dwie takie uczelnie wyższe, a jest ich więcej. Dalej jest sprawa opodatkowania księży. Za duchownych składkę ZUS płaci w 80% Fundusz Kościelny, a więc to pieniądze pochodzące z budżetu państwa. PIT jest zaś ustalany ryczałtowo od liczby parafian, a nie od rzeczywistej liczby wiernych. To nie jest sprawiedliwe w porównaniu z pozostałymi podatnikami. Zdarza się przecież tak, że bardzo małe parafie są bardzo bogate - za sprawą choćby jednego hojnego biznesmena, który akurat tam jest parafianinem i szczodrze daje na tacę, na kolędę czy intencje mszalne. A mimo wysokiego dochodu, PIT płacony przez proboszcza takiej parafii jest symboliczny. Z kolei kościelne osoby prawne zwolnione są również z podatków VAT i CIT i nawet nie muszą prowadzić ewidencji przychodów. Chcemy, by Kościół i księża płacili podatki dochodowe na zasadach obowiązujących nas wszystkich, a więc od wysokości dochodu. Chcecie także, aby religia nie była nauczana w szkole. - Kwestia religii w szkole jest przez nas jednoznacznie uznana za wymagającą zmiany. Religia powinna być nauczana w salkach katechetycznych, a nie w szkołach. Jednocześnie nauczanie religii nie powinno być finansowane z budżetu państwa - a to są 2 mld zł w tej chwili. Te środki przeznaczylibyśmy m.in. na nauczanie języków obcych. A naukę danej religii konkretne związki wyznaniowe finansowałyby sobie same. Najpierw związki partnerskie i śluby dla par jednopłciowych, później rozmowa o adopcji dzieci przez pary jednopłciowe - taki jest plan Lewicy na najbliższe lata? - W tej chwili w programie mamy równość małżeńską, czyli małżeństwa par jednopłciowych oraz równolegle związki partnerskie dla par niezależnie od płci. Bezdyskusyjna jest kwestia wprowadzenia przynajmniej związków partnerskich, bo przez lata nie udało się uchwalić chociaż tego. Podejmowaliśmy już kilkanaście prób, pierwszy projekt takiej ustawy złożyła posłanka SLD Joanna Sosnowska już w 2002 roku, ale nigdy nie uzyskiwały one poparcia sejmowej większości. Dziś Koalicja Obywatelska także ma w swoim programie związki partnerskie. - Tak, Platforma wreszcie zmieniła zdanie w temacie związków partnerskich, więc myślę, że poparcie dla tego postulatu byłoby szersze, gdyby udało się nam wygrać z PiS. Spodziewam się, że odsunięcie od władzy PiS w tych wyborach pozwoliłoby takie przepisy w końcu uchwalić. Legalizacja aborcji do 12. tygodnia ciąży, którą proponujecie, znajdzie poparcie w polskim społeczeństwie? - Tuż po "czarnym proteście", kiedy prawica chciała ograniczyć prawo do przerywania ciąży, bardzo wzrosło poparcie dla postulatu liberalizacji przepisów. SLD już dwukrotnie taką liberalizację przez Sejm przeprowadzało, jednak pierwszy taki projekt został zawetowany w 1994 r. przez Lecha Wałęsę, a następny został w 1996 r. uchylony przez Trybunał Konstytucyjny. Wtedy z kolei zdecydował głos pana prof. Andrzeja Zolla, żeby nie dopuścić do tych zmian. Ale jeśli Lewica będzie miała moc sprawczą w parlamencie, to my te zmiany w końcu przeprowadzimy! Mamy badania, z których wynika, że poparcie dla liberalizacji rośnie, bo tzw. "kompromis aborcyjny" tak naprawdę nie działa. Jak jeszcze dodamy do tego klauzulę sumienia, to znajdujemy się w sytuacji, w której nawet w tych przypadkach, w których zgodnie z obecnie obowiązującą ustawą kobieta ma prawo przerwać ciążę, fizycznie nie ma możliwości gdzie tego zrobić. Kompromis zamienił się w zakaz aborcji. Lewica rośnie w sondażach. Według ostatniego IBRiS-u możecie liczyć nawet na 14 proc. poparcia. Opłaciło się więc Lewicy nie dogadać z Koalicją Obywatelską? - Była szansa na jeden blok opozycyjny, tylko nie chciał go Grzegorz Schetyna, który przecież zdecydował o zakończeniu Koalicji Europejskiej. To nie SLD się "nie dogadało". Jednak ja jestem zadowolona, bo dzięki temu nasza oferta programowa może być teraz odważna, ambitna i jest wiarygodna, a nie rozmyta i pozbawiona busoli, jak program Koalicji Obywatelskiej. Myślę, że to przede wszystkim dlatego tak zyskujemy sondażowo. Nie bez znaczenia jest też fakt, że udało się porozumieć wszystkim znaczącym ugrupowaniom lewicowym - to naprawdę napawa naszych wyborców i wyborczynie nadzieją. Gdyby była szansa na koalicję rządzącą po wyborach, to ponowne połączenie sił z PO wchodzi w grę? - O koalicjach rządzących rozmawia się po wyborach. Teraz robimy wszystko, by wprowadzić do Sejmu i Senatu jak najwięcej posłanek i posłów o lewicowych poglądach, po pierwsze po to, by przywrócić polskiemu parlamentowi równowagę, którą utracił przez ostatnie cztery lata, po drugie, by zwyciężyć z PiS, po trzecie, by wyborcy Lewicy mieli swoją - nieudawaną, niepodrabianą - reprezentację. Jedno jest pewne: nie będziemy w koalicji z PiS. Jak pani widzi swoją rolę w nowym parlamencie? - Jeżeli uda mi się dostać do parlamentu, to moim marzeniem jest zasiadanie w Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Tam będę walczyć zarówno o wdrożenie zaproponowanego przez nas Kalendarza Przywrócenia Praworządności, jak i o ważne dla mnie sprawy, jak uchwalenie związków partnerskich i równości małżeńskiej, liberalizację prawa do przerywania ciąży. Drugą komisją, w której chciałabym się znaleźć jest Komisja Polityki Społecznej. To tam będę mogła podjąć prace nad naszym programem mieszkaniowym, nad zakończeniem umów śmieciowych, nad wprowadzeniem rozwiązań gwarantujących równość płac kobiet i mężczyzn, a także wprowadzić nasz sztandarowy projekt: emeryturę obywatelską. Rozmawiała Krystyna Opozda