O sprawie przebywającej od 11 lat w Polsce kobiety i jej córki napisała "Gazeta Wyborcza". Dziewczynka po zatrzymaniu matki, które miało miejsce 2 sierpnia, trafiła do rodzinnego pogotowia opiekuńczego, o czym nie poinformowano jej matki. Kobieta nie wiedziała, co dzieje się z chorą córką - pięcioletnia Julia nie ma nerki. Sąd rodzinny - pisała "GW" - nie uwzględnił prośby matki, by do wyjaśnienia sprawy przekazać ją pod opiekę ojca chrzestnego, Polaka. Maryna Tur została zatrzymana w związku z listem gończym wydanym na Białorusi. Kobieta razem z mężem, który ukrywa się w obawie przez aresztowaniem, jest oskarżona przez Białoruś o oszustwo. 10 sierpnia sąd postanowił o jej ekstradycji. Razem z nią na Białoruś zostanie wysłana urodzona w Polsce Julia. O tym, że Anna Komorowska podjęła interwencję ws. Białorusinki i jej córki - kontaktując się w tej sprawie z ministerstwem spraw zagranicznych, ministerstwem sprawiedliwości i Rzecznikiem Praw Dziecka - powiedziała w niedzielę PAP szefowa prezydenckiego biura prasowego Joanna Trzaska-Wieczorek. "Pierwszej damie bardzo zależy na znalezieniu możliwości pomocy i na wnikliwym rozpoznaniu sytuacji prawnej kobiety i jej dziecka" - powiedziała Trzaska-Wieczorek. Jak pisała "GW", Maryna Tur i jej mąż są oskarżeni przez Białoruś o oszustwo; chodzi o 1,5 tys. dol., które w 1999 roku dostali od klienta na samochód, który mieli sprowadzić z Polski. Auto - napisała gazeta - nie spodobało się zamawiającemu, a małżeństwo nie zwróciło mu pieniędzy. Już podczas pobytu w Polsce Turowie - jak sami twierdzą - próbowali się z nim skontaktować i zwrócić pieniądze, ale nie udało im się go odnaleźć. Para przebywa w Polsce nielegalnie; tutaj urodziła im się też córka. Dziewczynka - podkreśla "GW" - nigdy nie była na Białorusi. Marynie Tur, która ma być deportowana na Białoruś, grozi siedem lat więzienia.