Gdy w grudniu wybuchła seksafera, premier Kaczyński spotkał się z Lepperem i namawiał go, by do wyjaśnienia sprawy odszedł z rządu. Samoobrona miała przy tym pozostać w koalicji. Lepper bardzo się opierał. W końcu stanęło na tym, że sam nie odejdzie, ale definitywnie pozbędzie się oskarżanego w seksaferze Stanisława Łyżwińskiego. Wicepremier tego zobowiązania dotrzymał - Łyżwiński opuścił szeregi Samoobrony. Wszystko było dobrze do niedzieli 11 marca. Tego dnia Lepper niespodziewanie wystąpił na konferencji prasowej wspólnie z Łyżwińskim. W otoczeniu premiera zostało to potraktowane jako złamanie umowy. - Premier poważnie zastanawia się, co zrobić. Ta sytuacja pokazuje bowiem, że najwyraźniej Lepper bardziej boi się Łyżwińskiego niż Kaczyńskiego. A skoro bardziej boi się Łyżwińskiego, musi mieć istotne powody - mówi rozmówca "Newsweeka". Przedstawiciele Samoobrony argumentują co prawda, że sam wspólny występ z Łyżwińskim na konferencji niewiele znaczy - jeżeli ten ostatni ma mieć postawione zarzuty, to tak będzie. Inni jednak przyznają, że przez prokuratorów może być to odebrane jako czytelny sygnał, że Łyżwiński jest pod ochroną. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że to nie jest jedyna wpadka Leppera w ostatnim czasie. Niedawno była przecież sprawa rzekomych nacisków doradczyni wicepremiera Małgorzaty Gut na byłego prezesa KRUS Dariusza Rhode. Z informacji "Newsweeka" wynika, że w tym czasie był jeszcze jeden ostry spór między Kaczyńskim a Lepperem, choć nie wyszedł on na jaw. - Premier ma świadomość, że takie sytuacje będą się powtarzać. Poważnie się zastanawia, czy nie zerwać koalicji i za pół roku nie zrobić wyborów - mówi "Newsweekowi" współpracownik szefa rządu. - Nawet jeśli je przegramy, nadal będziemy istotną siłą i trzeba będzie się z nami liczyć - dodaje. Również Lepper zdaje się przeczuwać, że rozpad koalicji może się zbliżać. Z informacji "Newsweeka" wynika, że podczas ostatniego posiedzenia klubu Samoobrony apelował, by szykować się do wyborów, bo nie wiadomo, co Kaczyńskiemu przyjdzie do głowy. Zapewne też nieprzypadkowo w piątek gwałtownie zareagował na propozycję poszerzenia koalicji o czwarty podmiot - Koło Ruchu Ludowo-Chrześcijańskiego (zasiada tam wielu byłych posłów Samoobrony). - Wtedy będzie koalicja, ale bez Samoobrony - oświadczył. Dzisiaj, pytany o doniesienia "Newsweeka", podkreślił, że jego partia nie boi się ewentualnych wcześniejszych wyborów. W telewizji TVN24 powiedział, że "w ogóle takiej umowy (z premierem - red.)nie było, pan premier nic nie wymuszał, nie nakazywał". Dodał, że nie było stawiania sprawy na ostrzu noża. Szef Samoobrony po raz kolejny powtórzył, że nie ma potrzeby zmieniania umowy koalicyjnej i włączania w nią Ruchu Ludowo-Chrześcijańskiego, ale zaznaczył, że "nie straszy" wyjściem Samoobrony z koalicji. - To wybór PiS. Jeżeli tak będzie (wybory za pół roku - red.), to może i lepiej: skończą się te ciągłe straszenia, niepewności, niedomówienia - podkreślił szef Samoobrony. - Ale z tego, co wiem, to tak nie będzie - dodał. Zaznaczył jednocześnie, że jego partia "absolutnie żadnych wyborów się nie boi".