Agnieszka Maj, Remigiusz Półtorak: Panie prezydencie, na Rafała Trzaskowskiego chce zagłosować mniej więcej tyle osób, co na pana. Chce pan być prezydentem połowy Polaków? Andrzej Duda, prezydent RP: - Jestem prezydentem wszystkich Polaków i chcę nim nadal być. Choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy zgadzają się z moimi decyzjami i poglądami. Myśli pan, że to jest możliwe w tak bardzo podzielonym społeczeństwie? - Zawsze powtarzam, że mamy swoją biało-czerwoną flagę, swój hymn, w którym są słowa, że "jeszcze Polska nie zginęła, kiedy MY żyjemy". Nie "ja", nie "ty", ale "my". Tu jest miejsce dla każdego, a to że różnimy się w poglądach i mamy inne spojrzenie na różne sprawy, to jest właśnie istota demokracji. Mamy do tego prawo. Kiedyś próbowano nas zmusić, abyśmy wszyscy myśleli to samo, a dzisiaj każdy może mieć takie poglądy, jakie uważa za stosowne. Co pan chce osiągnąć, wysyłając sygnał do PSL-u czy Konfederacji w sprawie "koalicji spraw polskich"? To wstęp do nowej koalicji? Opozycja twierdzi, że tylko zagranie wyborcze. - Wszyscy stajemy dzisiaj przed realnym wyborem - współpraca czy konflikt? Spokój czy awantury? Ja wybieram współpracę. Wybieram spokój. Wiem, że podobnie myśli większość wyborców, a także polityków - z którymi w najważniejszych sprawach niewiele mnie różni. To oczywiste, że najbliżej jest mi do Konfederacji, Koalicji Polskiej - Polskiego Stronnictwa Ludowego, ale też do wielu bezpartyjnych samorządowców. Dlatego uważam, że taka wielka koalicja współpracy - koalicja polskich spraw - jest nam potrzebna. Ale jak miałoby to wyglądać w praktyce? W Sejmie moglibyście umawiać się na przyjęcie konkretnych ustaw? - To jedno z możliwych rozwiązań. Przecież wiele ustaw jest przyjmowanych w Sejmie bez ostrego boju politycznego. Na zewnątrz może się tak wydawać, w rzeczywistości jest inaczej. Jest wiele spraw, które nie wzbudzają wielkich emocji. Nie wykluczam jednak bliższej i bardziej sformalizowanej współpracy. Zarówno w Warszawie - w Sejmie, jak i w całej Polsce. Na wszystkich szczeblach samorządu - w województwach, powiatach i gminach. Przed II turą zdarzyła się rzecz bez precedensu, nie doszło do debaty między kandydatami. To taki namacalny dowód na obniżenie kultury politycznej, ale też na podział w Polsce. Kto jest za to odpowiedzialny? - Nie uważam, że to akurat dowód na podział w Polsce. Przed poprzednimi wyborami toczyłem ostrą walkę z Bronisławem Komorowskim, było pięć lat po katastrofie smoleńskiej, spór polityczny był wówczas ogromny, wydawałoby się, że nawet ostrzejszy niż dzisiaj. A jednak do debat doszło. Dlatego, że wszystko odbyło się zgodnie z od lat przyjętymi zasadami, Komorowski nie próbował oszukiwać, ustawiać debaty z którąś z telewizji. Sztaby się dogadały, telewizje też, ustalono terminy i formułę debat. Teraz pierwszy raz spotkałem się z sytuacją, w której jedna prywatna telewizja razem ze sztabem kontrkandydata narzuca termin i formułę debaty bez żadnych ustaleń z drugą stroną. Proszę wyobrazić sobie taką sytuację w Stanach Zjednoczonych albo w państwach Europy Zachodniej. Przecież to niemożliwe. - Nigdy nie miałem problemu z udziałem w debatach. Tak było pięć lat temu, tak było też w tej kampanii przed I turą wyborów. Jako pierwszy prezydent w historii wziąłem udział w debatach z wszystkimi rywalami. Moi poprzednicy - zarówno Aleksander Kwaśniewski, jak i Bronisław Komorowski - się na to nie odważyli i odmówili udziału w takich debatach. Ja wziąłem w nich udział - i to zarówno z panią Małgorzatą Kidawą-Błońską, jak i Rafałem Trzaskowskim - ze względu na szacunek dla moich rywali i ich wyborców. Wszystkich. Tylko że to, w czym pan uczestniczył w TVP, też nie można w żaden sposób nazwać debatą. Nie czuł pan dyskomfortu, zgadzając się w Końskich na "debatę" bez rywala? - Byłem gotowy do debaty z rywalem, ale to on nie chciał skorzystać z tej możliwości. Żałuję, że tak się stało. Bo na pytania, które tam padły, on też powinien udzielić odpowiedzi. Szkoda, że pan Rafał Trzaskowski wybrał konferencję prasową z dziennikarzami zamiast debaty ze mną i odpowiedzi na pytania Polaków. Co chciałby pan zmienić w drugiej kadencji, jeśli pan wygra? - Druga kadencja będzie się oczywiście istotnie różnić, bo przed Polską stoją zupełnie inne wyzwania niż w 2015 roku, kiedy obejmowałem urząd. Podstawowym celem będzie powrót na ścieżkę szybkiego wzrostu i pokonanie skutków kryzysu wywołanego epidemią koronawirusa. I stąd program wielkich inwestycji - tych strategicznych, i tych lokalnych. W każdym zakątku Polski. I to wszystko przy zachowaniu programów społecznych, które udało się wprowadzić. To niezwykle ambitne wyzwanie i właśnie do tego potrzebna jest współpraca, szeroka koalicja dla polskich spraw, o której wcześniej mówiłem. A konkretniej - w relacjach z PiS-em będzie pan bardziej "stawał okoniem"? - Nigdy nie myślałem w tych kategoriach. Zawsze na zasadzie, jakie stanowisko powinien zająć prezydent RP. Dlatego wetowałem ustawy, na których bardzo zależało formacji politycznej, z której się wywodzę. I byłem też za te decyzje bardzo mocno krytykowany przez wiele osób, które na mnie wcześniej głosowały. - To zupełnie normalne, że w wielu sprawach zgadzałem się z koalicją Zjednoczonej Prawicy. Przecież nie stałem się nagle prezydentem znikąd, byłem kandydatem PiS, związanym przez lata z tym ugrupowaniem. Z wieloma elementami programu partyjnego, który prezentowałem już w 2014 roku, szedłem rok później do wyborów. Śmiać mi się chciało, jak Platforma zarzucała, że go realizuję. A co miałem robić, realizować program PO? Bez żartów. Chodzi nam bardziej o gesty w stosunku do innych środowisk politycznych, które by pokazywały, że rzeczywiście działa pan ponadpartyjnie, a nie jest całkowicie uzależniony od jednej partii. - Tak było np. w przypadku ustawy o regionalnych izbach obrachunkowych, która moim zdaniem mogła zagrozić funkcjonowaniu samorządów czy ordynacji w wyborach do Parlamentu Europejskiego, która wprowadzała rozwiązania korzystne tylko dla PiS i PO. De facto marginalizowała inne ugrupowania. Zawetowałem ją w interesie mniejszych ugrupowań - PSL, Lewicy, Ruchu Kukiz czy partii, które dziś tworzą Konfederację. Pana podpis ułaskawiający mężczyznę, który widnieje w rejestrze pedofilów, wywołał po I turze polityczną burzę. Dlaczego jego ofiary nie miały okazji skorzystać z Funduszu Sprawiedliwości, który m.in. w takich sytuacjach powinien być wykorzystywany? - Nie wiem, dlaczego tak się nie stało. Nie przesłuchuję osób, które występują do mnie o prawo łaski. Podchodzę jednak do tego z największą odpowiedzialnością. Analizuję akta, czytam wniosek o ułaskawienie. A ten był wyjątkowo poruszający. Przypomnę, że ja ułaskawiłem najmniej osób ze wszystkich prezydentów. Prezydent Kwaśniewski ułaskawił aż 4302 osoby, prezydent Wałęsa - 3454, prezydent Komorowski - 360, prezydent Kaczyński - 201, a ja jedynie 93 osoby. To pokazuje, że nie podejmuję w sprawie ułaskawień pochopnych decyzji. Tylko z akt, które znamy wynika, że matka z córką miały problemy finansowe. To być może jeden z powodów, dla którego chciały, żeby ten mężczyzna wrócił do domu. - Bardzo się cieszę, że pan mówi "jeden z powodów". Bo było ich wiele. Finansowy też był podany, bo dzięki temu, że ten mężczyzna pomagał, córka mogła skończyć studia. Z akt sprawy wynikało, że dokładał wszelkiej staranności, bo chciał w ten sposób odkupić swoje winy. W I turze był pan dopiero czwarty w grupie młodych ludzi 18-29 lat, z wynikiem trzykrotnie mniejszym procentowo niż pięć lat temu. Co się stało? - Młodzi wyborcy są często antysystemowi, poszukują trzeciej drogi. Nic dziwnego, że w tej grupie wiekowej tak wysokie poparcie zdobyli akurat Szymon Hołownia i Krzysztof Bosak. To naturalne. Przez pięć lat wykonywałem funkcję prezydenta, więc pewnie dla niektórych z nich jestem dzisiaj konserwą władzy. - Udało się zrobić wiele rzeczy z myślą właśnie o młodych np. 0 PIT do 26. roku życia. Skuteczna polityka gospodarcza sprawia, że powstają miejsca pracy również dla młodych ludzi. To właśnie z myślą o nich przyciągamy do Polski wielkie inwestycje takich firm jak Google czy Microsoft. - Być może za mało zwracałem się z tym bezpośrednio do nich, może trzeba było więcej korzystać z nowoczesnych narzędzi komunikacji. Ale i tak krytykowano mnie za aktywność na Twitterze, za to, że wchodzę tam w interakcje z użytkownikami. Ma pan poważny elektorat w grupie 60+. Ale frekwencja była tu dużo niższa niż choćby w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych. Teraz premier Morawiecki przekonuje seniorów, że nie mają się czego obawiać. Tylko zakażeń ciągle jest dużo. - To, że pójście do wyborów jest bezpieczne, pokazała najlepiej I tura. Frekwencja była rekordowa. Do wielu lokali ustawiały się długie kolejki. Blisko 20 milionów Polaków zagłosowało i przez dwa tygodnie nie nastąpił żaden wyraźny wzrost ilości zakażeń. To dowód, że można zorganizować wybory, zachowując środki ostrożności i w taki sposób, żeby wszyscy głosujący czuli się bezpiecznie. - Kiedy mówiłem kilka tygodni temu, że pójście na wybory niczym tak naprawdę nie różni się od pójścia do sklepu, byłem bardzo ostro atakowany przez polityków Platformy. Dziś eksperci mówią nawet - udział w wyborach jest bezpieczniejszy niż pójście na zakupy. To zresztą zabawne, że dzisiaj politycy PO namawiają ludzi do jak najliczniejszego udziału w wyborach, a jeszcze niedawno krzyczeli o "kopertach śmierci", które będą zabijać Polaków. I o tym, że władza będzie miała krew na rękach, organizując wybory. Ta zmiana zdania o 180 stopni to najlepszy dowód, że w tamtych awanturach zupełnie nie chodziło o zdrowie i bezpieczeństwo Polaków. Stoimy u progu kryzysu związanego z pandemią. Gdyby była taka konieczność, dopuszcza pan ograniczenie jakichkolwiek świadczeń społecznych, np. 500+ na jedno dziecko albo wprowadzenie progu dochodowego? - Nie. Jestem gwarantem, że żaden z programów społecznych nie zostanie ani zlikwidowany, ani ograniczony. Mamy poprawiającą się sytuację gospodarczą. Mamy dobre wyniki, jeśli chodzi o zatrudnienie. Jesteśmy na drugim miejscu w Europie pod względem najmniejszej liczby bezrobotnych zaraz po Czechach. - Mamy bardzo wysokie PKB, biorąc pod uwagę sytuację w Europie. Oczywiście spadło, najmniej w całej Unii Europejskiej. Według prognozy gospodarczej, w przyszłym roku powinniśmy wrócić do wzrostu PKB rzędu 4,3 proc. To wszystko nie byłoby możliwe, gdyby nie nasza błyskawiczna reakcja. Polskie firmy otrzymały wsparcie ponad 100 miliardów złotych po to, by uratować miliony miejsc pracy. Trafiło ono do setek tysięcy firm w całej Polsce, w każdym powiecie, w każdej gminie. Dzięki temu, mimo wyjątkowo głębokiego kryzysu, który dotknął cały świat, Polska przechodzi go wyjątkowo łagodnie. - Jesteśmy też znacznie lepiej przygotowani do walki z ewentualną drugą falą pandemii. Mamy już doświadczenie w walce z koronawirusem, mamy środki zabezpieczające, wypracowaliśmy metody testowania. Dzisiaj (w czwartek - red.) byłem w jednej z kopalń na Śląsku, dowiedziałem się, że wszyscy pracownicy zostali przetestowani dwukrotnie. Panie prezydencie, obiecuje pan, że przeciętny Polak pod koniec pana drugiej kadencji będzie zarabiał 2 tys. euro. Prof. Witold Orłowski, ekonomista skomentował to: "równie dobrze można by wyrazić nadzieję, że reprezentacja Polski w najbliższych 5 latach zdobędzie wszystkie tytuły mistrzowskie w piłce nożnej: mistrzostwo Europy, potem mistrzostwo świata, a później obroni mistrzostwo Europy". - Do prognoz wielu ekonomistów podchodzę ostrożnie. Pamiętam jak po zapowiedzi wprowadzenia programu 500 plus wieszczyli, że polski budżet zawali się po roku. Wtórowali im w tym politycy - zwłaszcza PO z Donaldem Tuskiem i Jackiem Rostowskim na czele, mówiąc, że na taki program "pieniędzy nie ma i nie będzie". Nie powiedziałem, że Polacy będą tyle zarabiać - tylko, że dążymy do tego. Przy bardzo dobrym wzroście gospodarczym można to osiągnąć. W którym roku? - Chciałbym, aby jak najlepsza sytuacja była już w roku 2025, kiedy - mam nadzieję - będę kończył urzędowanie jako prezydent RP. To jest moja wielka ambicja. Takiej średniej pensji nie ma nawet w dużo bogatszych krajach Zachodu. Francja ma jedną z najwyższych średnich - około 1800 euro, inne kraje mają niższą. - Mnie chodzi o rząd wielkości, nie o podanie dokładnej kwoty co do jednego euro. Eksperci przewidują, że gdyby w takim tempie wzrastały wynagrodzenia jak przed pandemią koronawirusa, w sposób naturalny średnie wynagrodzenie wynosiłoby ok. 1750 euro za pięć lat. Założyłem, że przyspieszymy rozwój gospodarczy i ten wzrost będzie jeszcze większy. Może uda nam się osiągnąć 2 tys. euro. Najważniejsze jednak dla mnie, że dzięki skutecznej polityce gospodarczej płace Polaków cały czas systematycznie rosną. Dlaczego tak bardzo postawiono w Polsce na system socjalny, oparty na dotacjach, a nie ma rozwiązań, choćby podatkowych, które premiują ludzi aktywnych? - To pewien paradoks, że jako pierwsi od czasów rządów lewicy obniżaliśmy w Polsce podatki. Tymczasem PO za swoich rządów konsekwentnie cały czas podwyższała podatki - także tym najbardziej aktywnym. Zabrała np. ulgę twórcom, którą my przywróciliśmy. A teraz ci politycy ponownie mówią, że podatki trzeba obniżać, gratuluję. Akcent położono jednak na bezpośrednie dotacje, natomiast brakuje rozwiązań, które by premiowały osoby aktywne. Chodzi o choćby większe ulgi podatkowe dla rodzin. Tak jest na przykład w Niemczech. - To by fenomenalnie działało w Warszawie, ale nie w Bystrzycy Kłodzkiej, gdzie wynagrodzenie było trzy albo czterokrotnie niższe niż w Warszawie. I tam z tych obniżek w podatku nie byłoby dużej pomocy dla rodzin. Problem polegał na tym, że mieliśmy ponad 800 tys. dzieci, które nie dojadały i ogromną rzeszę ludzi żyjących w skrajnej nędzy. 1,2 mln ludzi zostało przez te pięć lat wyprowadzonych ze skrajnej biedy, ubóstwo wśród dzieci zostało zredukowane o ponad 90 proc. Trzeba było coś zrobić, aby w sposób skokowy podnieść jakość życia rodzin, zabezpieczając ich elementarne potrzeby. I to się udało. Co uważam za wielki sukces. Dzisiaj jesteśmy na innym etapie? Pomoc socjalna już nie będzie rozwijana? - Wyprowadzenie dużej grupy ludzi z nędzy to był pierwszy etap. Mieliśmy gigantyczną odwagę i determinację, aby to zrobić i wszystko dobrze działa. Teraz trzeba zacząć etap drugi, który polega na dynamicznym rozwoju. To będą lata inwestycji. Zarówno w infrastrukturę, ale też w podniesienie jakości życia Polaków. Czyli aktywni mogą spodziewać się premii? - Do aktywnych zawodowo skierowana jest np. moja propozycja pracy zdalnej. Dzisiaj takie rozwiązanie jest w ustawie jako rozwiązanie tymczasowe na czas pandemii. Ponieważ to bardzo dobrze zadziałało, a jest proste, zaproponowałem, aby to rozwiązanie na stałe znalazło się w Kodeksie Pracy. To będzie jedna z pierwszych decyzji, jeśli pan wygra? - To powinna być jedna z pierwszych decyzji, ponieważ przepisy o pracy zdalnej obowiązują do września. Ale aby z tego rozwiązania korzystać, jest potrzebny szerokopasmowy Internet w każdej miejscowości. Chciałbym, aby za pięć lat każdy miał możliwość korzystania z szerokopasmowego internetu. Panie prezydencie, nic pan nie mówi w tej kampanii o kwocie wolnej od podatku. Ta obietnica nie została spełniona. - Została, chociaż w nieco inny sposób, niż o tym dyskutowaliśmy 5 lat temu. Do jakiej kwoty pan może zarobić w ciągu roku, aby nie zapłacić podatku, dzięki zmianie, jakiej dokonaliśmy? Do ośmiu tysięcy rocznie. Jeśli ktoś tyle zarabia, to nie płaci podatku w ogóle. Ale to dotyczy marginalnej części społeczeństwa. - Dlatego obniżyliśmy stawkę podatku dochodowego z 18 do 17 proc. Nie mamy ostatnio najlepszych notowań w UE. Nie boi się pan, że jeśli fundusze unijne zostaną powiązane z praworządnością, a to jest całkiem możliwe, zabraknie pieniędzy na inwestycje, które pan obiecuje? - Współtworzymy Unię Europejską. I potrafimy w niej zabiegać o swoje interesy. Nie wszystkim się to podoba. Jesteśmy za to atakowani. Czasami słyszymy, że Polska jest na marginesie. To nieprawda. Twardo, ale też mądrze walcząc o nasze sprawy, będziemy na takie ataki narażeni. Unia na razie nie odpuszcza w sprawie praworządności. Ostatnio pojawiła się informacja, że "strefy wolne od LGBT", czyli na przykład Małopolska mogą mieć zablokowane fundusze. Czy pan uważa, że Polska powinna iść na kompromis, żeby dostać fundusze unijne? Polski rząd powinien zmienić taktykę? - Uważam takie stawianie sprawy za niezwykle niesprawiedliwe wobec Polski. Polska jest w pełni praworządnym i demokratycznym krajem. Ta krytyka pod adresem naszego kraju to jest często kwestia taktyki, a także - niestety - ingerowania w sprawy państwa członkowskiego. Głęboko się z tym nie zgadzam, ale musimy sobie z tym radzić. I robimy to skutecznie. Widzimy to chociażby po propozycji Komisji Europejskiej w sprawie utworzenia Funduszu Odbudowy Gospodarki Europejskiej po koronakryzysie, w którym dla Polski przewidziano ogromne środki - ponad 63 miliardy euro. - Rozmawiałem też z komisarzem do spraw rolnictwa Januszem Wojciechowskim, który powiedział, że kwota na polskie rolnictwo będzie o 3 miliardy euro wyższa niż się spodziewali. Miało być 30,5 mld euro na najbliższe siedem lat, a w wyniku działań w Komisji Europejskiej jest 33,5 mld euro. To najlepiej pokazuje naszą rzeczywistą pozycję w UE. Powiązane z praworządnością mają być fundusze spójności, np. na budowę dróg, autostrad. - Dyskusja w tej sprawie nie jest zamknięta, a Polska ma dostać w sumie ponad 170 mld euro w ciągu siedmiu lat. Na razie nie widzę tu problemu. Mieliśmy podobną kwotę z UE w ciągu ostatnich 14 lat. Jak pan widzi naszą rolę w Unii Europejskiej. Jakich mamy tam dzisiaj sojuszników? - W Unii współpracujemy z każdym, bo ważna jest realizacja naszych interesów. Potrafimy skutecznie tworzyć sojusze do realizacji konkretnych spraw. Oczywiście blisko współpracujemy z państwami Grupy Wyszehradzkiej ze względu na zbieżne cele i interesy. - Pokazaliśmy już swoją skuteczność. Tak jak to miało miejsce podczas próby narzucenia naszym państwom mechanizmu przymusowej relokacji uchodźców. To wspólny wysiłek Grupy Wyszehradzkiej doprowadził do tego, że ten zły dla całej Unii Europejskiej pomysł zarzucono. I choć byliśmy bardzo mocno krytykowani w tej sprawie, poddawani olbrzymiej presji, to nie ulegliśmy. Czas pokazał, że w tej sprawie to my od samego początku mieliśmy rację. Dziś większość państw i społeczeństw UE podziela nasze stanowisko. Tylko jak przyszło do głosowania w sprawie wybrania Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej to przegraliśmy 27 do 1. - Tak było w 2017 roku, a już w ubiegłym roku podczas kolejnych wyborów władz UE skutecznie zablokowaliśmy kandydaturę Fransa Timmermansa na szefa Komisji Europejskiej i doprowadziliśmy do wyboru nowej przewodniczącej Ursuli von der Leyen. Państwa Grupy Wyszehradzkiej miały w tym swój istotny udział. To najlepiej pokazuje to, co mówiłem wcześniej - w Unii trzeba skutecznie zabiegać o swoje sprawy. Czy postawienie w polityce zagranicznej na jednego konia: Donalda Trumpa, prezydenta USA to nie jest ryzykowna strategia? - Mam dobre osobiste relacje z prezydentem Trumpem i dzięki temu udało się dla Polski załatwić wiele kluczowych kwestii - od spraw bezpieczeństwa poczynając, zwiększenia obecności wojsk amerykańskich w Polsce, poprzez inwestycje amerykańskich firm w naszym kraju, na zniesieniu wiz dla Polaków kończąc. Strategiczny sojusz i relacje polsko-amerykańskie zawsze były w Polsce sprawą wyłączoną z politycznego sporu. I mam nadzieję, że tak będzie dalej. - To nieprawda, że skupiamy się tylko na relacjach z USA. Jesteśmy aktywni na wielu polach - w Unii Europejskiej, ale także w bezpośrednich relacjach z wieloma państwami świata. Polska została wybrana do Rady Bezpieczeństwa ONZ z rekordowym poparciem 190 państw. To najlepiej świadczy o naszej pozycji. A na przykład jednym z ostatnich przywódców państw, który odwiedził Polskę był prezydent Francji Emmanuel Macron. Nie chodzi tylko o to, kto kogo odwiedza. Nasze relacje z Francją i Niemcami nie są najlepsze. - Mamy dobre relacje z Francją i z Niemcami. Tylko inaczej niż to było przed 2015 rokiem w sposób wyraźny prezentujemy nasze stanowisko w kluczowych dla Polski sprawach. Nie musimy się ze sobą zgadzać we wszystkich kwestiach. Ważne, żebyśmy potrafili współpracować. I to się dzieje. Dlaczego prezes PiS Jarosław Kaczyński nie był aktywny w pana kampanii? - Jest aktywny. Spotykał się przecież chociażby z młodzieżą, wypowiadał w mediach. To jest moja kampania. To ja jestem w niej aktywny i mam wsparcie bardzo wielu życzliwych osób, wsparcie milionów Polaków, z którymi spotykałem się w całym kraju. * Interia zwracała się również z prośbą o wywiad do sztabu Rafała Trzaskowskiego. Nie uzyskaliśmy z jego strony pozytywnej odpowiedzi.