Marcin Zaborski, RMF FM: Przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego podaje się do dymisji. Robi to jeszcze za granicą. Minister sprawiedliwości, prokurator generalny ogłasza, że będzie osobiście nadzorował śledztwo w sprawie szefa KNF. Powie pan tak, jak jeszcze kilka godzin temu: Polacy, nic się nie stało, nic nadzwyczajnego się nie stało? Andrzej Dera: - Panie redaktorze, proszę nie mówić o takich rzeczach. Ja nic takiego nie powiedziałem, że Polacy, nic się nie stało... Zawsze podchodzę do publikacji prasowych z ostrożnością. Trzeba wiedzieć, jakie są fakty. Nikt na podstawie publikacji prasowych nie jest w stanie mieć wiedzy na temat tego, co rzeczywiście było i co miało miejsce. To o faktach po kolei. Delikatnie mówiąc, Marek Chrzanowski poleca miliarderowi Leszkowi Czarneckiemu prawnika do pracy. Rozmawia o wysokości jego pensji. Przy okazji oferuje przychylność dla Getin Banku. Pan na to rano w TVN24 mówi tak: "Jeżeli do zadań KNF należy restrukturyzacja i ratowanie aktywów finansowych obywateli, to przedstawienie prawnika, który będzie to z ramienia KNF obserwował, to nic nadzwyczajnego i niezgodnego z prawem". - Tak, bo tam jest założenie jedno, że tam były w tle jakieś pieniądze, o których tak naprawdę nie ma żadnej informacji. Z tej informacji wynika, że była mowa o pieniądzach. - Nie, panie redaktorze. Była mowa o tym, że ktoś otrzymał karteczkę... Nie ma tam żadnych dowodów na to, że ktoś komuś cokolwiek proponował. Nie ma mowy o kwocie, ale jest mowa o wynagrodzeniu tego człowieka powiązanym z kapitalizacją banku - 1 procent. - Widział pan to? Widzę te doniesienia. - Widzi pan doniesienia. Ja nie widzę dokumentów. Tym się różnimy. Pan jest redaktorem, a ja prawnikiem. Myśli pan, że dlaczego prokurator generalny wychodzi i ogłasza to, co ogłasza? Dlaczego premier przyjmuje dymisję szefa KNF-u? - Mogę wytłumaczyć. Jeżeli chodzi o prokuraturę - jeżeli jest doniesienie, a tak wynika, że jest doniesienia do prokuratury, obowiązkiem prokuratury jest sprawdzić zasadność i rzetelność takiego zawiadomienia. To jest obowiązek prokuratury. W tym nie widzę nic nadzwyczajnego. A dlaczego minister sprawiedliwości ogłasza, że on osobiście będzie nadzorował to śledztwo? - To jest ważne z punktu widzenia państwa. Instytucja, jaką jest KNF, jest bardzo istotną i ważną instytucją. Wcale się nie dziwię, że prokurator generalny - minister sprawiedliwości będzie nadzorował osobiście to śledztwo, żeby potem nie było sytuacji, że ktoś czegoś nie wiedział. To kogo prezydent zaprosił, czy wezwał dziś do siebie, żeby rozmawiać o tym, co napisała "Gazeta Wyborcza"? - Nie wiem tego. Nie wie pan, czy prezydent kogoś wezwał? - Nie, nie wiem. Przed chwilą pan powiedział, że to jest ważna instytucja - Komisja Nadzoru Finansowego. - Ale ja nie wiem, kogo wezwał prezydent, panie redaktorze. Mam swoje obowiązki, nie byłem w pałacu i nie wiem, kogo prezydent dzisiaj wzywał. Pan prezydent ma wciąż pełne zaufanie do Zdzisława Sokala, czyli swojego reprezentanta w Komisji Nadzoru Finansowego? - Nie umiem na to pytanie odpowiedzieć. Tam był jeden wątek, który mi osobiście bardzo się nie podobał. W rozmowie z osobą postronną szef KNF-u mówi, że będzie dążył do tego, żeby odwołać przedstawiciela prezydenta w KNF. Ten wątek mi się bardzo nie podobał. To jest wątek, w którym jest mowa o planie Zdzisława - chodzi o Zdzisława Sokala - tak przynajmniej miał go przedstawiać Marek Chrzanowski. Zgodnie z tym planem, Getin Bank miał upaść i zostać przejęty za złotówkę przez inny duży bank. - Na to pytanie nie odpowiem, bo nie znam ani procedur, ani postępowań w tej sprawie. Nie jestem finansistą i trudno, abym się wypowiadał na tematy, na których się nie znam. Jest pan prezydenckim ministrem. - Tak. Rozmawiamy o człowieku, który jest, po pierwsze: społecznym doradcą prezydenta, a po drugie, przedstawicielem prezydenta w KNF. - Tak jest. Prezydent nie zamierza zmienić swojego reprezentanta? - Nie wiem, panie redaktorze. Nie byłem dziś podczas tych rozmów. Nie znam ustaleń z tego spotkania. Ale jeśli widzi pan takie doniesienia, widzi pan, co pisze "Gazeta Wyborcza", wyobraża pan sobie, że pan prezydent nic z tym nie robi, nie reaguje, nie rozmawia, nie wzywa zainteresowanych do siebie? - Ja myślę, że ta sprawa powinna być też wyjaśniona... ze strony tych doniesień, które tam były dotyczących tych przesłanek, o których mówił zupełnie ktoś inny. To nie są wypowiedzi pana Sokala, tylko to jest wypowiedź innej osoby, która o niej mówi. Tę kwestie trzeba moim zdaniem wyjaśnić. Tak łatwo zbyć i powiedzieć: ja się tym nie zajmuję, ale, panie ministrze, ja wracam do tego, co Andrzej Duda deklarował, kiedy zaczynał prezydenturę w swoim dekalogu, który pan na pewno pamięta. Mówił: "Będę prezydentem, który przywróci Polakom zaufanie do państwa i poczucie godności". - I robi to pan prezydent. "Będę prezydentem, który buduje państwo uczciwe i sprawiedliwe". Jeśli pan prezydent widzi takie doniesienia, to co z tym robi? - Jeszcze raz powtarzam, ta kwestia nie dotyczy bezpośrednio pana Sokala, tylko jest mowa w rozmowie między biznesmenem a szefem KNF-u o tym, że takie stanowisko ma człowiek, który jest przedstawicielem pana prezydenta w KNF, ale który zajmuje tam określone stanowisko, on jest prezesem, z tego co wiem, Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Roman Giertych składa doniesienie do prokuratury, jako pełnomocnik dyrektora banku. Zarzuca Zdzisławowi Sokalowi, że miał lobbować w Komisji Nadzoru Finansowego za doprowadzeniem do upadłości Getin Banku. Pytam dlatego pana, jako przedstawiciela prezydenta, czy to jest jakakolwiek przeszkoda dla prezydenta i dla tego, by on był doradcą prezydenta? - Pan redaktor od razu wskazuje, tak jakby to, co robi Roman Giertych, było ustalone, że było pewne i mamy się do tego odnieść. Najpierw trzeba sprawdzić, czy to było rzeczywiście... To jasne, ja nie wiem, jak było. - Ja też nie wiem i tu jesteśmy w punkcie tym samym. Pan nie wie, ja nie wiem, tylko pan snuje domysły, a ja ich nie będę snuł. Tak, tylko że pan prezydent powołuje człowieka do Komisji Nadzoru Finansowego i te domysły mu nie przeszkadzają. - Nie, panie redaktorze, to trzeba wyjaśnić. Jeszcze raz powtarzam, że tę kwestię trzeba wyjaśnić. I na czas wyjaśniania Zdzisław Sokal powinien być przedstawicielem prezydenta w KNF? - Panie redaktorze, tę kwestię trzeba wyjaśnić. Rozumiem. - Jeszcze raz powtarzam. Po wyjaśnieniu będą odpowiednie reakcje prezydenta. A na czas wyjaśniania pan prezydent zamierza podjąć jakieś decyzje? - Nie wiem, nie byłem podczas dzisiejszego spotkania. Myśli pan, że szef KNF w tej sprawie działał samodzielnie? - Panie redaktorze, pan próbuje ode mnie uzyskać informacje, których nie wiem. Odpowiedź za każdym razem będzie jednoznaczna: Nie wiem. Rozmawiam z politykiem, politycy chętnie komentują. Tu nie będzie pan komentował? - Nie będę snuł przypuszczeń, bo nie wiem. A jeśli można wejść do urzędu, jakim jest Komisja Nadzoru Finansowego i nagrać rozmowę z szefem tego urzędu, to jak nazwać to, co się wydarzyło, panie ministrze? - Wiem jedno, że ta osoba, która nagrywała, jest jedną z osób, która jest odpowiedzialna za aferę, która została wywołana. Więc po co przychodzi ktoś z kimś, żeby nagrywać rozmowę - tego nie wiem, bo ja takich metod nie stosuję i trudno mi na to pytanie odpowiadać. To są techniki, które są mi obce, po prostu. A gdyby był pan dzisiaj politykiem opozycji... - To co? Zapytałby pan w takiej sytuacji: A gdzie były służby? Gdzie ABW, gdzie CBA? - Panie redaktorze, to są w tym momencie pytania do szefa KNF-u, bo ja np. - co ja bym zrobił - na pewno bym się nie spotykał w cztery oczy z osobą, która występuje w materiałach jako właściciel tych podmiotów gospodarczych, które doprowadziły do poważnej afery. On przychodzi i rozmawia. Ja rozumiem, że szef KNF musi rozmawiać z takimi przedstawicielami, ale to trzeba robić w takiej formie, żeby potem nie było tego typu zarzutów. Ja przynajmniej wziąłbym ze sobą dyrektora departamentu odpowiedniego albo jakiegoś prawnika i proszę bardzo - rozmawiamy. Tak, że są świadkowie tej rozmowy. A nie w cztery oczy. Kto wybrał miejsce dla Donalda Tuska na oficjalnych uroczystościach 11 listopada? - Panie redaktorze, ja widziałem, jak pan Donald Tusk wchodził na trybunę i sobie stanął tam, gdzie stanął. Sam sobie stanął? - A skąd mi wiedzieć, panie redaktorze. Nie sprawdził pan, nie dopytał pan po fakcie? - Panie redaktorze, ja mogę jedno powiedzieć: na trybunie, tam gdzie staliśmy wszyscy, nie było nazwisk... z imieniem i nazwiskiem, gdzie kto ma stanąć. Każdy stanął tam, gdzie albo mu ktoś wskazał, albo gdzie sam chciał stanąć.