Do pożaru doszło w lokalu na czwartym, ostatnim piętrze. - Przyczyną było najprawdopodobniej przyrządzanie na kuchence gazowej frytek - powiedział reporterce INTERIA.PL kapitan Artur Nosek ze Straży Pożarnej. - Doszło do wypryśnięcia oleju i od niego zajęły się łatwopalne materiały znajdujące się pobliżu kuchenki gazowej. W mieszkaniu był tylko właściciel, jednak najprawdopodobniej nic mu się nie stało. Z tego, co nam wiadomo pogotowie ratunkowe nie stwierdziło u niego żadnych obrażeń. Wrócił już do mieszkania - dodał. Na miejsce pożaru przyjechały dwa radiowozy i aż cztery wozy straży pożarnej. Po zapoznaniu się z sytuacją pozostał jednak tylko jeden. Strażakom błyskawicznie udało się opanować ogień. Po przewietrzeniu mieszkania i klatki schodowej sprawdzono poziom tlenku węgla. Pracownicy Pogotowia Gazowego skontrolowali również szczelność instalacji gazowej. Jak udało się ustalić reporterce INTERIA.PL w lokalu, w którym doszło do pożaru, mieszka około 60-letni właściciel z synem i jego rodziną (żoną i dwójką dzieci). - Oni są teraz na wakacjach nad morzem - powiedzieli nam sąsiedzi, Artur i Jarek, którzy jako pierwsi zauważyli płomienie. - Pobiegliśmy na górę sprawdzić, czy ktoś jest w mieszkaniu. Pootwieraliśmy szybko wszystkie okna i wiaderkiem od sąsiadki próbowaliśmy gasić ogień. Właściciel był chyba pijany. Powtarzał tylko "Ale, k..., zadyma". Na szczęście straż bardzo szybko przyjechała - opowiadali. Do czasu zakończenia rozmowy naszej reporterki z przedstawicielem Straży Pożarnej i Policji nie przeprowadzono badań mających sprawdzić trzeźwość właściciela mieszkania w momencie wybuchu pożaru. Agnieszka Waś-Turecka