To opowieści o odchodzeniu od kościoła. Kilka tych historii słyszeliśmy z gazet. Dziewczyna "z probówki" nie wytrzymuje "antyinvitrowego" bredzenia katechety. Małomiasteczkowy aktywista toczy wojenkę z prostackim lokalnym księdzem. Artysta wykorzystuje "szarganie świętości" jako trampolinę do wybicia się na artystyczny piedestał, a potem doświadcza agresji "ludu bożego". Znamy te historie. Opowiedziane są w ciekawy sposób i zagrane są - przyznać trzeba - świetnie, ale to jednostronny manifest. Niektóre argumenty "apostatów" są wyrafinowane i ważne, inne - dość oklepane, choć, przyznać trzeba, na mało który została kiedykolwiek udzielona sensowna odpowiedź. Ale w spektaklu Ratajczaka Kościół w ogóle nie ma szansy odpowiedzi. Nie ma tu dialogu. Atak ciągnie w jedną stronę. Być może nie ma w tym nic złego. Być może takie jest prawo twórcy. Ale jeśli tak, to byłoby miło dostać coś, co naświetla sprawę od naprawdę nieoczekiwanej strony.