Kelner Łukasz N., który w śledztwie oświadczył, że Falenta zlecał nagrywanie rozmów w restauracjach, w piątek potwierdził to przed sądem. Pytany o to w przerwie rozprawy obrońca Falenty podkreślił, że były kelner - którego nazywa on "głównym oskarżonym" - odmówił składania wyjaśnień przed sądem; nie można też zadawać mu pytań. "Dlatego nie będzie teraz możliwe szczegółowe zweryfikowanie jego słów. Dopiero w dalszym ciągu procesu będzie można zweryfikować, czy ktoś wpływał na jego wyjaśnienia, czy nie był inspirowany. Wiemy, że drugi kelner był inspirowany i wiemy, że brat Łukasza N. jest osobą wysoko postawioną w strukturach policji" - mówił mec. Małecki. Powtórzył, że według obrony Falenta nie zlecał podsłuchiwania rozmów w restauracjach, a jedynie zawiadomił służby - z którymi miał kontakty z racji swej działalności biznesowej - o rozmowach prowadzonych w restauracjach. "Byłoby nielogiczne, gdyby donosił sam na siebie" - dodał adwokat. Szantaż nagranych osób? "Nagrałem ok. 50 rozmów" - mówił N. w śledztwie. Wyjaśniał wtedy, że początkowo Falenta miał na myśli zdobycie dzięki nim informacji biznesowych i gospodarczych, a potem już wszystkich, które "mogłyby się przydać", bo "można nimi pohandlować ze służbami". N. przyznał, że były także nagrania z "kwestiami obyczajowymi" - m.in. przychodził pewien polityk PO z koleżanką, a w restauracji bywały również prostytutki. Pytany w śledztwie, czy planowano szantaż wobec nagranych osób, N. powiedział: "Padło takie stwierdzenie Falenty, ale ja odparłem aby tego nie robić". Dodał, że Falenta wspominał mu o ewentualności szantażowania Jana Kulczyka. "Nie wiem czy to zrealizował" - zeznał N. Mówił on, że dostał w sumie od Falenty i Krzysztofa Rybki kilkanaście pendrivów, w tym takie z funkcjami nagrywania. Wszystkie wraz z laptopem, na który "zrzucał" nagrania, N. wyrzucił do Wisły, gdy w 2014 r. wybuchła afera z nagraniami. Dodał, że nagrania przekazywał Falencie w różnych miejscach, w tym w jego domu w Konstancinie pod Warszawą.