Sąd ogłosi wyrok we wtorek o godz. 14.00. "Wina oskarżonych nie budzi wątpliwości" - uznał prokurator Andrzej Pasieczny. W dwudziestominutowym wystąpieniu stwierdził, że oskarżeni działali wspólnie i podjęli się załatwienia sprawy - przeprowadzenia przez ministerstwo rolnictwa odrolnienia ziemi na Mazurach. Według niego Andrzej K., w 2006 r. wiceprezes firmy telekomunikacyjnej we Wrocławiu, opowiadał, że ma "chody" w ministerstwie i może tam załatwić dowolną sprawę. "Jak się okazało, miał wspólnika - Piotra Rybę, który znał wicepremiera (Andrzeja) Leppera i innych działaczy Samoobrony" - mówił oskarżyciel. "Obaj podsądni popełnili przestępstwo płatnej protekcji" Prokuratura uważa, że obaj podsądni popełnili przestępstwo płatnej protekcji (czyli powoływania się na wpływy w zamian za korzyść majątkową lub osobistą), bo oskarżeni podjęli się załatwienia sprawy. "Powoływali się na wpływy w instytucji państwowej - ministerstwie rolnictwa. Zapewniali biznesmena Andrzeja Sosnowskiego (był to agent podstawiony przez CBA - PAP), że mają takie możliwości. Proces wykazał, że oskarżeni istotnie mają wpływy w resorcie. Mimo że nie doszło do przekazania pieniędzy (w ostatniej chwili Andrzej K. nie przyjął walizki z 2,7 mln zł, którą mieli mu wręczyć udający biznesmenów agenci), doszło do przestępstwa - bo wystarczy samo powoływanie się na wpływy, co potwierdza wyrok Sądu Najwyższego z 1984 r." - uznał prok. Pasieczny. "Na złagodzenie kary zasługuje tylko Andrzej K." Podkreślił, że na złagodzenie kary zasługuje tylko Andrzej K. - jego rolą było utrzymywanie kontaktu z "biznesmenem" i z Piotrem Rybą, który agenta "Sosnowskiego" nigdy nie spotkał. "K. przyznał się, składał obszerne wyjaśnienia i ujawnił wiele okoliczności sprawy. Jego wyjaśnienia przyczyniły się do ujawnienia nieprawidłowości w firmie Dialog i postawienia zarzutów 14 osobom" - uzasadniał. Oskarżyciel chce wymierzenia K. kary grzywny, która zostałaby w praktyce "zbilansowana" zaliczeniem na jej poczet kilku miesięcy, które K. spędził w areszcie. W odniesieniu do Piotra Ryby prok. Pasieczny podkreślił, że to on miał stały kontakt z urzędnikami resortu rolnictwa i wicepremierem Lepperem. Wyjaśnienia Ryby, że działanie Andrzeja K. to "koleżeńska przysługa" dla niego, prokuratura uznaje za niewiarygodne. "Społeczna szkodliwość czynu jest wysoka" - powiedział prokurator, podkreślając "niebywały tupet i chęć zarobienia wielkich pieniędzy przez oskarżonych - co zaprowadziło ich przed oblicze sądu". Tym uzasadniał wniosek o 4 lata więzienia. "Nie ma litości" "Wyrok odbije się echem w całym kraju. Pokaże, że nie ma litości dla oskarżonego, który popełnia przestępstwo i dopuszcza się niecnych czynów" - dodał prokurator Pasieczny. Podkreślił, że sprawa od samego początku wzbudzała zainteresowanie opinii publicznej. "Gdyby nie działanie CBA, nie byłoby przestępstwa" "Gdyby nie działanie CBA, ani Piotr Ryba, ani Andrzej K. nie popełniliby żadnego przestępstwa" - mówił przed sądem mec. Wojciech Wiza, broniący Ryby. Przywołał wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu, dotyczący litewskiego prokuratora, któremu policyjny agent proponował łapówkę za doprowadzenie do uniewinnienia pewnej osoby. "Tam - podobnie jak w naszej sprawie - prowokacja policyjna była w istocie podżeganiem do przestępstwa". "Owoce z zatrutego drzewa" Drugi adwokat Mariusz Paplaczyk apelował, by sąd nie brał pod uwagę "owoców z zatrutego drzewa", czyli dowodów, które - zdaniem obrony - CBA wytworzyło bezprawnie. Przypomniał, że prokuratura wciąż bada, czy CBA ma prawo wytwarzać fikcyjne dokumenty inne niż np. dokumenty tożsamości agentów - w tej sprawie na potrzeby operacji specjalnej CBA stworzyło całą fikcyjną dokumentację odrolnienia 40 ha ziemi w Muntowie k. Mrągowa. Jeszcze przed mowami stron adwokaci Ryby podjęli ostatnią próbę wyeliminowania z procesu dokumentów CBA, które "udawały" akta z gminy Mrągowo. Chcieli, by sąd nie zaliczył ich w poczet dowodów w procesie. Sąd oddalił ich wniosek. Mec. Paplaczyk cytował wyroki Trybunału Konstytucyjnego, nakazujące proporcjonalne ograniczanie praw obywatelskich przez m.in. stosowanie podsłuchów. Wskazywał na istotną rolę sądowej kontroli akcji specjalnych, takich jak operacja CBA ws. afery gruntowej. "Aby akcja CBA mogła zostać wszczęta, musi być wiarygodna informacja o przestępstwie, tymczasem świadek, który jako pierwszy dowiedział się od K. o możliwości odrolnienia dowolnej ziemi w Polsce, odebrał to jako niepoważną propozycję" - zauważył adwokat. "Gdy polityka przekracza drzwi sali sądu, sprawiedliwość uchodzi z niej oknem" Te słowa sławnego poznańskiego adwokata Michała Grzegorzewicza przypomniał mec. Paplaczyk. Mec. Wiza dodał: "konformizmem i łatwizną intelektualną byłoby uznanie, że sprawa powoływania się na wpływy jest nieskomplikowana. Możliwy jest także wyrok wykazujący odpowiedzialność" - powiedział i wniósł o uniewinnienie. "W Polsce nie ma zakazu korzystania z owoców z zatrutego drzewa" Mec. Ryszard Marciniak, adwokat Andrzeja K., dla którego prokurator chce nadzwyczajnego złagodzenia kary za przyznanie się i ujawnienie okoliczności sprawy, zgodził się z tym wnioskiem, który uznał za sprawiedliwy. Niezależnie od tego on także kwestionował podstawy prawne działań CBA i zachęcanie K. przez udającego biznesmena agenta Biura do kontynuacji przedsięwzięcia odrolnienia ziemi na Mazurach - mimo że K. chciał się z tego wycofać. Zdaniem adwokata sąd - mimo że w Polsce nie ma zakazu korzystania z "owoców zatrutego drzewa" - może wydać wyrok i w uzasadnieniu wypowiedzieć się krytycznie o tych dowodach. Adwokat Andrzeja K. domagał się też, by nie nakazywać jego klientowi zwrotu 5 tys. zł i telefonu komórkowego, które dostał od agenta CBA jako "prezent i zaliczkę na koszty" przedsięwzięcia. "Andrzej K. nigdy się tego nie domagał, a polski obyczaj nakazuje, aby nie upominać się o zwrot prezentów" - powiedział mec. Marciniak. Dodał też, że w branży Andrzeja K. - a był on wiceprezesem firmy telekomunikacyjnej - czymś zwyczajnym były takie upominki jak telefon komórkowy od kontrahenta. "Sprowokowany popełniłem błąd" "Sprowokowany popełniłem błąd. Proszę o łagodny wyrok i umożliwienie mi powrotu do życia" - tyle tylko powiedział Andrzej K., którego obszerne wyjaśnienia docenił prokurator i wniósł o to, by temu oskarżonemu wymierzyć karę grzywny, której wymiar zostałby pokryty przez kilka miesięcy pobytu w areszcie. "Każdy z nas ma takiego Andrzeja K." "Każdy z nas ma takiego Andrzeja K., który jest w stanie spuścić nas na dno. Miałem do niego zaufanie jako do przyjaciela i prawnika" - mówił zaś w ostatnim słowie oskarżony Ryba. "Pomogłem wielu ludziom - także w dostępie do wicepremiera Leppera i nigdy nie pobierałem za to żadnych gratyfikacji. (...) "Dostałem haniebną propozycję obciążenia Leppera" 6 lipca 2007 r., gdy zostałem aresztowany, dostałem haniebną propozycję - obciążenia wicepremiera Andrzeja Leppera. Nie skorzystałem z niej i nie żałuję. Nigdy nie zgodziłbym się na zniszczenie człowieka - nawet za cenę własnej wolności" - zakończył oskarżony i wniósł o uniewinnienie. Ryba i Andrzej K. (nie zgadza się na ujawnianie danych) są oskarżeni o powoływanie się na wpływy w resorcie rolnictwa, które miały doprowadzić do odrolnienia gruntu na Mazurach. W rzeczywistości była to akcja CBA w lipcu 2007 r., w wyniku której obaj zostali zatrzymani, a ówczesny wicepremier i minister rolnictwa Andrzej Lepper stracił stanowisko. Wszystko skończyło się rozpadem rządzącej koalicji PiS-Samoobrona-LPR i przedterminowymi wyborami. Oskarżonym o płatną protekcję grozi do ośmiu lat więzienia. Po ich zatrzymaniu szef CBA Mariusz Kamiński mówił, że Biuro dostało wiarygodną informację, iż są osoby, które mogą odrolnić dowolny grunt za łapówkę. Agenci CBA podali się za biznesmenów zainteresowanych transakcją i negocjowali stawkę łapówki z Rybą i K. W końcowej fazie akcji doszło do przecieku. Przecieku nigdy nie było? 6 lipca 2007 r. Lepper miał się spotkać z Rybą, ale spotkanie odwołał. Andrzej K., który w tym czasie w hotelu przeliczał pieniądze dostarczone przez agentów CBA, zadzwonił do Ryby. Prawdopodobnie został ostrzeżony, bo opuścił hotel bez walizki z pieniędzmi; wtedy obu ich zatrzymano. Przeciek z akcji bada stołeczna prokuratura - początkowo podejrzewano, że o akcji Leppera uprzedził Janusz Kaczmarek (poprzez posła Samoobrony Lecha Woszczerowicza i biznesmena Ryszarda Krauzego). Jak dotąd nikomu nie postawiono takiego zarzutu; Kaczmarek ma zarzut fałszywych zeznań w tym śledztwie; pod uwagę brana jest także hipoteza, że przecieku w ogóle nie było.