Na początku 2006 r. absolwenci radzieckiego Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGiMO), znaleźli się na liście osób, które miały stracić wysokie stanowiska w MSZ. Wkrótce potem "mgimowcom" zaczęto wręczać dymisje i przenoszono ich do mniej odpowiedzialnych zadań. Kilkunastu odwołano z zagranicznych placówek. Z informacji "Rzeczpospolitej" wynika, że pogląd obecnego kierownictwa MSZ jest odmienny. - uważa, że jedyne kryteria, jakimi powinno się kierować przy doborze ludzi, to ich profesjonalizm i lojalność wobec kraju, mówi Ryszard Schnepf, wiceminister spraw zagranicznych w rządzie . - Nie byłoby dobrze, aby z powodu ukończenia tej czy tamtej uczelni ktoś był dyskryminowany lub faworyzowany - dodaje. Moskiewska akademia dyplomatyczna od dawna wzbudza podejrzenia, pisze gazeta. Pieczę nad uczelnią miały sprawować KGB i wywiad wojskowy GRU. Wykładali na niej m.in. ludzie związani ze specsłużbami, np. Jewgienij Primakow, były szef KGB. Ale - jak powiedział "Rzeczpospolitej" Wiktor Suworow, były oficer sowieckiego wywiadu, który w czasie zimnej wojny uciekł na Zachód, uczelnia szkoliła przede wszystkim zwykłych dyplomatów. - KGB i GRU miały własne uczelnie. A MGiMO odpowiadało za tzw. czystą dyplomację. Oczywiście studenci byli dokładnie sprawdzani przez specsłużby. Były też przypadki, że KGB wysyłało na studia agentów, aby potem udawali zwykłych dyplomatów, mówi Suworow. W komentarzu redakcyjnym na ten temat "Rzeczpospolita" radzi min. Sikorskiemu, by raczej wietrzył gmach w al. Szucha z dyplomatów z czasów komunizmu, niż promował ich jako reprezentantów normalności po epoce IV RP. Minister powinien się zastanawiać jak przyciągnąć do resortu młodych ludzi, który po 1989 r. poznali już nieco świat, pisze gazeta.