W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" nowy metropolita warszawski opowiada m.in., że w latach 70. musiał spotkać się z funkcjonariuszami bezpieki, gdy - najpierw jako student, potem jako pracownik naukowy - wyjeżdżał do Niemiec. - Kto nie żył w tamtych czasach, ten nie jest w stanie pojąć tych wszystkich uwarunkowań, tego ciągłego śledzenia, inwigilowania, nachodzenia - mówi. Opowiada, że funkcjonariusze SB wielokrotnie go nachodzili. - Przychodzili do mieszkania czy do gabinetu?" - pyta dziennikarz gazety. "Czasem do mieszkania, czasem do gabinetu. Albo wykorzystywali okazje: jak ktoś czegoś potrzebował, to od razu się pojawiali - wspomina abp Wielgus. Zapewnia, że rozmowy, które wówczas prowadził dotyczyły ogólnej sytuacji w kraju, politycznej, gospodarczej. Według niego, nie padały wówczas żadne nazwiska, żadne instytucje. Podkreśla, że za każdym razem przy okazji wydawania paszportu musiał rozmawiać z SB. - Przed każdym wyjazdem chodziłem tam do nich dosłownie po 15 razy - dodaje. mówi dziennikowi, że przed jednym z zagranicznych wyjazdów "dręczył go mocno wywiad". Wówczas to własnoręcznie napisał, co dokładnie będzie robił za granicą, dołączając deklarację, że nie będzie podejmował żadnych wrogich działań przeciwko Polsce Ludowej. - Napisałem to wszystko i własnoręcznie podpisałem. I to pewnie w tych papierach tam jest. Ale żadnych raportów na nikogo nie pisałem - podkreśla. Rozmówca gazety przyznaje, że nigdy nie zaglądał do swojej teczki. - Powiem szczerze: nie miałem czasu się tym zająć. No ale teraz to już będę musiał. Ale wiem, że nie mam na sumieniu nikogo. O nikim w trakcie tych rozmów na SB nie powiedziałem nigdy nic złego. Żebym kogokolwiek skrzywdził? Absolutnie nie. A jeśli ktoś tak uważa, że go skrzywdziłem, to niech wytoczy mi sprawę sądową - mówi.