Prezentujemy obszerne fragmenty rozmowy dziennikarza i publicysty Adama Hlebowicza z abp. Tadeuszem Gocłowskim, obserwatorem negocjacji w Magdalence pomiędzy władzami komunistycznymi PRL i opozycją z "Solidarności". Książkowy wywiad-rzeka z arcybiskupem seniorem gdańskim, zatytułowany "Świadek" ukazał się w Wydawnictwie Prószyński i S-ka. Adam Hlebowicz: W latach osiemdziesiątych toczył się trudny dialog Kościoła katolickiego z władzą komunistyczną w Polsce. Ten proces dobrze opisał bp Alojzy Orszulik, który na bieżąco robił notatki z rozmów z przedstawicielami PRL. Oczywiście były różne etapy tych spotkań; rok 1983, 1988 i rok 1989. Jednak daje się zauważyć, że często przywódcy władzy komunistycznej stosowali swoistą grę pozorów. Mówili: "My się zgodzimy na to i tamto, ale nasi towarzysze na dole mają pretensje, że my tak zgodnie rozmawiamy z Kościołem". Wyczuwam w tym manipulację, ponieważ sądzę, że doły partyjne niczego takiego nie mówiły, a ta argumentacja miała być tylko kartą przetargową do stawiania twardszych warunków Kościołowi. Czy nie mieliście poczucia pewnej gry z ich strony? Arcybiskup Tadeusz Gocłowski: - Mogę mówić o tym, co było przedmiotem rozmów, w których uczestniczyłem, czyli od listopada 1988 roku. Wówczas w Wilanowie odbyło się spotkanie, które było w pewnym sensie kontynuacją spotkań z września i października. Ze strony kościelnej uczestniczyli w nich wspomniany ks. Orszulik, Andrzej Stelmachowski, po stronie władz zasiadali zaś Józef Czyrek, Stanisław Ciosek i Kazimierz Barcikowski. W pełni potwierdzam, że strona państwowa bardzo często powoływała się na to, że widzą problem, starają się go zrozumieć, ale i my musimy zrozumieć ich problem, w tym opinie partyjnych towarzyszy. Dało się to zauważyć podczas wilanowskich rozmów. Prawdę mówiąc, w Wilanowie chodziło tylko i wyłącznie o uświadomienie komunistom konieczności ponownej rejestracji związku zawodowego "Solidarność". Ze strony Lecha Wałęsy padło nawet zapewnienie, że to nie będzie taka sama "Solidarność", jak w latach 1980-81. Oczywiście, że nie ta sama, bo nie dziesięć milionów członków, ale dwa, trzy razy mniej, inny czas, inne wyzwania. Niemniej jednak pewna ciągłość idei solidarnościowej miała być zachowana. Ale nawet ta próba uspokojenia strony komunistycznej co do nowego charakteru "Solidarności" wyzwalała gwałtowne reakcje, nie zgadzali się nawet na używanie nazwy "Solidarność". I właśnie tam bardzo często władze przywołały okoliczności wewnętrzne, które musiały uwzględniać w swoich rachubach. Ważne było, co powiedzą doły partyjne oraz co na to partnerzy z innych krajów komunistycznych, zwłaszcza władze Związku Sowieckiego. Dlatego na spotkaniu w Wilanowie toczyła się bardzo długa dyskusja na temat komunikatu, który miał być opublikowany jako efekt naszych rozmów. Komuniści nie dopuszczali do odbudowania "Solidarności" jako ciągłości myśli i idei z początku lat osiemdziesiątych. Wydaje się, że "Solidarność" miała świadomość, że nie chodzi już nawet o te dwadzieścia jeden postulatów z Sierpnia 1980 roku, ale o coś całkiem innego. O dążenie do pełnej wolności, do pełnej suwerenności państwa. Kościół zasugerował wtedy złagodzenie stanowiska solidarnościowego po to, żeby nie zerwać rozmów. Dlatego, o ile pamiętam, w komunikacie podano, że strony w tym samym duchu postanowiły kontynuować rozmowy w celu poszukiwania sposobu rozwiązania problemów, które się pojawiły. A więc było to wszystko bardzo ogólne, ale najważniejsze, że nie zerwano rozmów. Kolejne wypadki potwierdziły słuszność takiej postawy, ponieważ komuniści coraz bardziej słabli, oddając inicjatywę opozycji. Kulminacją było ponowne zarejestrowanie związku zawodowego "Solidarność" w kwietniu 1989 roku oraz wydarzenie może mniej odnotowane, ale jednak pokazujące normującą się sytuację w Polsce, to jest przyjęcie ustawy o sprawach kościelnych. (...) Ciekawy jestem, jakie to było uczucie usiąść naprzeciwko takiej postaci jak choćby gen. Kiszczak. Ten sam Kiszczak, który przypomnę, w dość powszechnej opinii ludzi, nosił na sobie krew ofiar stanu wojennego. Kierował przez wiele lat Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, a więc siłami milicyjnymi, ZOMO, Służbą Bezpieczeństwa. I oto nagle strona solidarnościowa siada twarzą w twarz z tym człowiekiem i jego współpracownikami. Nie było chyba łatwo o dialog, strona kościelna miała w tym względzie pewne doświadczenie, choćby przez fakt ustalania ze stroną państwową szczegółów dotyczących kolejnych pielgrzymek papieskich do ojczyzny. - (...) Przyznam się, że nie pamiętam jakichś uczuć paraliżujących te spotkania. Chociażby maj 1988 roku. Wprawdzie rozmawiałem z Kiszczakiem przez telefon, ale wówczas w swojej naiwności nie myślałem o moim rozmówcy w Warszawie, bo go osobiście nie znałem. Skupiałem się na tym, jak pomóc ludziom, którzy strajkują, są poniżani, którzy są zagrożeni zwolnieniem z pracy czy uczelni. A równocześnie miałem świadomość, że Kościół nie będzie płacił okupu czy przekazywał daru władzy w zamian za ustępstwa na rzecz osób represjonowanych, bo to nie było możliwe. W grę wchodziło zaangażowanie autorytetu Kościoła, który strona państwowa respektowała. Nie wiem, czy z autentycznego szacunku, czy żeby osiągnąć cel, na którym jej z kolei zależało. Dzisiaj wspominamy z panem Mazowieckim czy z panem prezydentem Kaczyńskim, który też uczestniczył w tych rozmowach, że my tylko jedno mieliśmy na celu: obronić strajkujących i odnieść jak najmniej ran na skutek represji władz. I dlatego nie pamiętam, żebyśmy w jakiś sposób się usztywniali z tego powodu, że naprzeciwko siedzi komunista Kiszczak i rozmowy w Magdalence albo Ciosek, który zresztą się co chwilę uśmiechał, nawet jakoś tak serdecznie, niemalże przyjacielsko. Chodziło o jedno. Co zrobić, żeby przerwać albo raczej złagodzić te napięcia między jedną władzą a drugą, bo pamiętajmy, że komunizm w roku 1988 był wciąż organizacyjnie silny. Dlatego nie miałem psychologicznych oporów, by zasiąść naprzeciw komunistów, wiedząc, że za stroną kościelną stoi wielki ruch solidarnościowy. Słyszy się czasem takie stwierdzenia: sprzedaliście Polskę w Magdalence. To jest kompletna bzdura! Poszukiwaliśmy sposobu, by ewolucyjnie, spokojnie, bez rozlewu krwi, kontynuując to wszystko, co było u fundamentów działań solidarnościowych z lat 1980-81, wejść w działania, które doprowadziłyby do powstania wolnego, niepodległego państwa, o którym tak często mówił Jan Paweł II. (...)