- Tyle już zostało wypowiedzianych kazań i przemówień, a wciąż potrzeba serca każe wołać o prawdę w tym narodowym dramacie, prawdę o ofiarach, sprawiedliwości i zadośćuczynienia, którego wciąż brak. Tak jak brak jest prawdy także o ostatnim, smoleńskim dramacie - mówił w kazaniu metropolita gdański. Hierarcha podkreślił, że w życiu społecznym, oprócz sprawiedliwości, niezbędna jest także solidarność. - Niczego się w Polsce dobrego nie dokona i nic nie zrobimy, jeśli odsuniemy zasadę solidarności na bok - dodał. Po mszy jej uczestnicy przeszli ulicami miasta pod Pomnik Poległych Stoczniowców, gdzie złożone wieńce, zapalono znicze i odczytano apel poległych. Prezes Instytutu Pamięci Narodowej Łukasz Kamiński podkreślił w przemówieniu, że po raz kolejny w Gdańsku pod Pomnikiem Poległych Stoczniowców pamięta się o tragedii sprzed 43 lat. - Może czasami rodzi się pytanie, czy wciąż warto, zwłaszcza że nie doczekaliśmy sprawiedliwości. Ale za każdym razem przychodząc tutaj dajemy odpowiedź: tak warto, to ma głęboki sens. To jest nasz podstawowy obowiązek wobec ofiar i ich bliskich - powiedział szef IPN. Dodał, że pamięć o wydarzeniach w grudniu 1970 r. na Wybrzeżu ma także dodatkowe znaczenie. - Przychodzimy tutaj, aby zaczerpnąć u źródła naszej wolności i przypomnieć sobie, że istnieją takie wartości, dla których czasem warto oddać własne życie, a na pewno warto dla nich żyć - wyjaśnił. - Wydawało się, że po masakrze dokonanej przez komunistycznych siepaczy w czerwcu 1956 r. w Poznaniu, to się już więcej na polskiej ziemi nie może przydarzyć. A jednak przyszedł grudzień roku 70. I po raz kolejny robotnicy, stoczniowcy, portowcy, mieszkańcy Wybrzeża, Polacy, wyszli na ulice, aby upomnieć się o godność człowieka pracy, a władza przeciwko protestującym wyprowadziła czołgi i nakazała do tych ludzi strzelać tak, aby zabić - mówił podczas uroczystości pod pomnikiem przewodniczący Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ "Solidarność" Krzysztof Dośla. Przypomniał, że w kolejnych latach doszło także do represji w Radomiu i podczas stanu wojennego. - Jak to się mogło wydarzyć, że tyle razy brat strzelał do brata, że tyle razy lała się polska krew? A czyż to nie jest tak, że nieukarana zbrodnia rodzi bezkarność, że nieukarani przestępcy wychowują kolejne pokolenia przestępców, wiernych naśladowców? - pytał Dośla. - Do dzisiaj z trudnością nam przychodzi zło nazwać złem. I dzisiaj usiłuje się postawić znak równości między katem a ofiarą, dzisiaj kaci żyją bezpiecznie i dostatnio, a ich ofiary, nieczęsto w biedzie, nie mogą doczekać się sprawiedliwości. I dlatego przychodzimy, bo nasza pamięć o tamtych dniach i o tych, którzy oddali swoje życie jest najlepszym strażnikiem naszej przyszłości i tego, aby nigdy więcej Polak nie strzelał do Polaka - powiedział związkowiec. W grudniu 1970 r., w proteście przeciw podwyżkom cen wprowadzonym przez władze PRL, przez Wybrzeże przetoczyła się fala strajków i demonstracji. W Gdańsku i Szczecinie protestujący podpalili gmachy Komitetów Wojewódzkich PZPR. Aby stłumić protesty, władze zezwoliły milicji i wojsku na użycie broni. Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od kul milicji i wojska zginęły 44 osoby (w tym 18 w Gdyni, a 16 w Szczecinie), a ponad 1160 zostało rannych.