"Prezydent otworzył wystawę i w towarzystwie premiera Juliana Nowaka i prezesa Zachęty Karola Kozłowskiego rozpoczął zwiedzanie. We wnętrzach było zimno i goście pozostali w płaszczach. Panowie, prowadząc niezobowiązującą rozmowę, zatrzymali się przed obrazem Teodora Ziomka "Krajobraz zimowy", kiedy za plecami Narutowicza stanął Niewiadomski. Przyłożył do jego pleców rewolwer i oddał trzy strzały" - pisze o okolicznościach zamachu na Gabriela Narutowicza Sławomir Koper ("Afere i skandale II RP"). Pierwszy w dziejach Polski zamach na urzędującego prezydenta wydarzył się tydzień po wyborze Narutowicza przez Zgromadzenie Narodowe na głowę państwa, piątego dnia po jego zaprzysiężeniu 11 grudnia. Sobotę 16 grudnia pierwszy prezydent odrodzonej w 1918 r. Polski rozpoczął od jazdy konnej w Łazienkach Królewskich, a następnie spotkał się w Belwederze z byłym premierem Leopoldem Skulskim, urzędującym w latach 1919-1920. Ten ostatni nalegał, aby Narutowicz umówił się z nim na wspólne polowanie. Prezydent odłożył decyzję w tej sprawie na później. Następnie, choć nie miał podstaw, aby mieć złe przeczucie co do rozpoczynającego się dopiero dnia, zwrócił się do Skulskiego tymi słowami: "Panie Leopoldzie, w razie nieszczęścia proszę zaopiekować się moimi dziećmi (córką Anną i synem Stanisławem Józefem - PAP)". Po spotkaniu ze Skulskim Narutowicz odwiedził kard. Aleksandra Kakowskiego. Następnym punktem w jego grafiku była wizyta w Towarzystwie Zachęty Sztuk Pięknych, gdzie o godz. 12 miał otworzyć wystawę malarstwa. Członkiem komitetu organizacyjnego ekspozycji był malarz Eligiusz Niewiadomski, znany z sympatii do endecji. Przybył on do galerii przed południem, zanim dotarł do niej Narutowicz. Po przyjeździe prezydenta Niewiadomski upewnił się, że to właśnie on, gdyż nigdy wcześniej nie widział nowej głowy państwa. Następnie przeszedł do jednej z sal wystawowych. Dzięki temu, że był uważany za współorganizatora wystawy, mógł swobodnie poruszać się po Zachęcie. Do końca ukrywał swoje zamiary, a ułatwieniem dla niego był fakt, że tego dnia - z uwagi na chłód panujący w salach - goście nie byli zobowiązani do zdejmowania swych okryć wierzchnich. Około godz. 12.15, gdy przed obrazem Teodora Ziomka "Krajobraz zimowy" stanął prezydent w towarzystwie m.in. oprowadzającego go prezesa Zachęty Karola Kozłowskiego, Niewiadomski wyciągnął rewolwer i oddał w plecy Narutowicza trzy strzały. "Spojrzałem na prezydenta i zauważyłem, że patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem i chwieje się. Pochwyciłem go wraz z Przeździeckim (hr. Stefanem Przeździeckim, szefem protokołu dyplomatycznego - PAP). W tej chwili upadł na mnie bezwładnie. Dociągnęliśmy go do kanapki, była jednak za krótka, wobec czego trzeba go było położyć na podłodze. Oczy miał otwarte, patrzył na nas i powoli, milcząco gasł" - wspominał świadek zabójstwa prezydenta malarz Jan Skotnicki. Narutowicz zmarł na miejscu, goście Zachęty nie dowierzali, a kobiety zgromadzone w galerii nie kryły łez. Zamachowiec przyznał się do winy Zamachowiec nie stawiał oporu przed zatrzymaniem, od razu przyznał się do winy. Początkowo władze nie chciały podawać do publicznej wiadomości informacji o śmierci prezydenta, obawiając się zamieszek - w tym czasie bowiem na Placu Trzech Krzyży miał miejsce pogrzeb zmarłego podczas jednej z manifestacji robotnika. Ostatecznie zdecydowano jednak przewieźć ciało Narutowicza powozem ulicami Warszawy. Na trasie, wzdłuż Nowego Światu i Alei Ujazdowskich, gromadzili się przechodnie i oddawali hołd zmarłemu. Jeszcze większy, wielotysięczny tłum żegnał Narutowicza podczas trzydniowych uroczystości pogrzebowych trwających do 22 grudnia. Tego dnia trumnę prezydenta złożono w podziemiach Katedry Św. Jana. Nagonka na prezydenta Po wydarzeniach z 16 grudnia prasa przypomniała nagonkę na Narutowicza, rozpętaną po jego wyborze na prezydenta. Zwolennicy endecji nazywali go wówczas "zaporą" i "zawadą", uznawali za masona, ateistę, Żyda. Niechęć środowisk prawicowych do Narutowicza piętnował m.in. Julian Tuwim w wierszu "Pogrzeb prezydenta Narutowicza": "Zimny, sztywny, zakryty chorągwią i kirem/ Jedzie Prezydent Martwy a wielki stokrotnie/ Nie odwracając oczu! Stać i patrzeć, zbiry!/ Tak! Za karki was trzeba trzymać przy tym oknie!/ Przez serce swe na wylot pogrzebem przeszyta/ Jak Jego pierś kulami, niech widzi stolica/ Twarze wasze, zbrodniarze - i niech was przywita/ Strasznym krzykiem milczenia żałobna ulica". 30 grudnia przed stołecznym Sądem Okręgowym rozpoczął się proces zabójcy prezydenta. Wcześniej, podczas śledztwa wyznał on, że początkowo jego celem miał być Piłsudski. Jednak po 9 grudnia - dacie wyboru Narutowicza na prezydenta - najwyższym zagrożeniem dla odradzającej się Rzeczypospolitej stał się według niego Narutowicz, "wybrany głosami wrogów państwa polskiego". Jeszcze tego samego dnia, zabójcę prezydenta skazano na karę śmierci. Pluton egzekucyjny rozstrzelał Niewiadomskiego 31 stycznia 1923 r. na stokach warszawskiej Cytadeli. Przed śmiercią skazaniec wypowiedział słowa: "Ginę za Polskę, którą gubi Piłsudski". Pochowano go w pobliżu miejsca stracenia, jednak już po tygodniu rodzina Niewiadomskiego przeniosła jego zwłoki na Cmentarz Powązkowski.