Dlaczego rządy i lotnictwo alianckie, mające dowody zbrodni w nazistowskiej kaźni - przede wszystkim relacje świadków znane później jako "Protokół z Auschwitz", ale też zdjęcia lotnicze zrobione wiosną 1944 - nie wykonały żadnego ruchu, aby przerwać masowe mordy w komorach gazowych i permanentny dowóz więźniów z różnych części okupowanej Europy? To jedno z najważniejszych pytań, które przez wszystkie powojenne lata pozostało owiane tajemnicą. I zapewne już pozostanie. Ale dzisiaj, w 75. rocznicę wyzwolenia obozu, jest jeszcze bardziej aktualne. Jedno zdanie, które już dawno temu wypowiedział George W. Bush zasiało poważne wątpliwości. "Powinniśmy byli to zbombardować" - mówił były amerykański prezydent podczas wizyty w Yad Vashem. Słowa zostały skierowane wprawdzie do sekretarz stanu Condoleezzy Rice, ale słyszał je szef jerozolimskiego Instytutu Pamięci Awner Szalew, który oprowadzał wówczas delegację USA i przekazał mediom. "Bush miał łzy w oczach" - opowiadał. Ważne było jednak coś innego. Nigdy wcześniej amerykański przywódca nie przyznał, że trzeba było zadziałać inaczej w czasie wojny; że bezczynność była błędem. Nieżyjący już Władysław Bartoszewski, który był więźniem Auschwitz, tak mówił na łamach "Rzeczpospolitej": "Bush przyznał się w ten sposób do poważnego grzechu zaniechania, jaki USA popełniły podczas wojny" i dodawał: "Choć wszyscy od dawna wiedzieli, że Amerykanie mogli to zrobić, żaden przywódca nie miał odwagi tego głośno powiedzieć". Nowe światło na tamte wydarzenia - najpierw na niedowierzanie, potem pełne dylematów moralnych rozmowy i "negocjacje" - rzuca najnowszy film "1944. Trzeba zbombardować Auschwitz" wyprodukowany dla telewizji Arte tuż przed 75. rocznicą wyzwolenia obozu. Liczyły się fakty. Tylko fakty Raport o sytuacji w Auschwitz nie był jeden - informacje o obozach na terenie okupowanej Polski przekazywało podziemie, rotmistrz Witold Pilecki czy Jan Karski - ale ten, który mógł w największym stopniu wpłynąć na decyzję aliantów, najbardziej spójny i szczegółowy, sporządzili Rudolf Vrba i Alfred Wetzler. Raport nazwany potem "Protokołem z Auschwitz". Dwaj słowaccy Żydzi cudem uciekli z obozu w kwietniu 1944 roku, po trzech dniach przebywania w kryjówce, bliscy namierzenia przez niemieckie psy, i przedostali się do słowackiej Żyliny, do bezpiecznego schronienia. "Trzeba było niezwykłej śmiałości i odwagi, aby się stamtąd wydostać i przekazać światu, że Auschwitz to tak naprawdę fabryka do zabijania ludzi" - mówi Michael Berenbaum, współautor książki "Bombardowanie Auschwitz". "Eksterminacja Żydów odbywała się jeszcze wówczas w całkowitej tajemnicy. Do tego czasu nikt nie dysponował niezaprzeczalnymi dowodami tego, co się działo za bramą obozu" - dodaje prof. William Rubinstein, historyk. "44070. Zapytałam go, dlaczego ma te cyfry na przedramieniu? Popatrzył na mnie. 'Sądzisz, że przez cały ten czas byłem w sanatorium?' W taki sposób dowiedziałam się, że był w Auschwitz" - mówi Gerta Vrbova, pierwsza żona Rudolfa. Oscar Krasnianski z Rady Żydowskiej w Bratysławie, który przesłuchiwał Vrbę i Wetzlera - osobno, aby uwiarygodnić ich zeznania - też nie mógł początkowo uwierzyć, zdziwiony, skąd u obu uciekinierów numery wytatuowane na ciele. "Przesłuchanie było prowadzone w taki sposób, aby na jego podstawie można było wszcząć potencjalne śledztwo. A zatem liczyły się fakty. Tylko fakty" - powtarza Michael Berenbaum. Przeczytaj także: "Polowanie na Anioła Śmierci" To w czasie tamtego przesłuchania Vrba miał opowiedzieć o planach całkowitej eksterminacji węgierskich Żydów - podczas podsłuchanych rozmów między nazistami - czemu miało służyć m.in. rozbudowanie obozu i powiększenie rampy. Jego przestrogi zaczęły stawać się rzeczywistością pod koniec kwietnia 1944, gdy pierwszy konwój z czterema tysiącami osób z Węgier przybył do Auschwitz. "Pracowałam jako sekretarka. Dostawałam więc fragmenty raportu do spisywania. Wszystko było spójne, jakby tworzyli go ludzie, którzy rzeczywiście to widzieli" - opowiada Gerta Vrbova o "Protokole z Auschwitz". Krzyk desperacji. Działajcie jak najszybciej W maju 1944 raport został przekazany rabinowi Michaelowi Dov Weissmandlowi z Rady Żydowskiej w Bratysławie. Podczas gdy alianci byli skoncentrowani na froncie, m.in. na przygotowaniach do lądowania w Normandii, raport o Auschwitz dotarł do szwajcarskiego Berna, do Roswella McClellanda, przedstawiciela War Refugee Board, Rady ds. Uchodźców Wojennych, powołanej przez prezydenta Franklina D. Roosevelta na początku 1944 roku. Z adnotacją rabina Dov Weissmandla: "Bracia z wolnych narodów, co robicie, aby zapobiec eksterminacji, która pochłania codziennie 10 tysięcy ludzi? Działajcie jak najszybciej". To pierwsze jednoznaczne, choć jeszcze mało słyszalne, nawoływanie do zbombardowania Auschwitz. Krzyk desperacji - w sytuacji, kiedy miałoby najpewniej chodzić również o śmierć znajdujących się tam więźniów. Tysięcy osób. McClelland przekazał streszczenie długiego, 40-stronicowego raportu do Waszyngtonu, do dyrektora War Refugee Board, Johna Pehle, właśnie z takim wnioskiem - zbombardowania komór gazowych i pieców krematoryjnych w obozie. Dokładnie w tym samym czasie 16 czerwca 1944, miesiąc po pierwszych deportacjach węgierskich Żydów do Auschwitz, do obozu przyjechało 109 pociągów, a w każdym z nich średnio 2975 osób. "Gdy informacje z 'Protokołu z Auschwitz' razem z sugestią bombardowania dotarły do Waszyngtonu, zdano sobie sprawę, że to coś dotychczas niespotykanego" - mówi prof. Tami Davis Biddle, historyk z US Army War College. Że to fabryka śmierci. Pojawiły się też pytania, a wśród nich najważniejsze z moralnego punktu widzenia: Bombardować cywilów będących po tej samej stronie konfliktu? Od 15 maja do 9 lipca do Auschwitz w każdym tygodniu było deportowanych 55 tysięcy węgierskich Żydów. Każdego dnia ponad 5 tysięcy z nich trafiało do komór gazowych. Wojska sowieckie? Na nie nikt nie liczył Pehle przekazał informacje, które dostał do Johna McCloya, asystenta sekretarza ds. wojny. Mniej więcej w tym samym czasie "Protokół z Auschwitz" trafił także do brytyjskiego ministra spraw zagranicznych Anthony’ego Edena, z którym w tej sprawie spotkali się Chaim Weizmann, wówczas szef Światowej Organizacji Syjonistycznej, a po wojnie pierwszy prezydent Izraela oraz Mosze Szaret (Szertok), później drugi premier Izraela. Mimo początkowego sprzeciwu, wtedy również pojawiło się jasne stanowisko, że coś z tym trzeba zrobić, a Eden twierdził nawet, że co do zasady Winston Churchill był zwolennikiem takiego rozwiązania. Mówiąc wprost, dwaj najważniejsi wówczas politycy na Wyspach raczej przychylali się do zdecydowanych działań. Ale Archibald Sinclair, minister lotnictwa, był innego zdania. Był zaskoczony wnioskiem Edena o opinię, czy to jest technicznie możliwe. Dla niego tego typu operacja zaburzała normalny bieg działań, które koncentrowały się w Normandii i polegały na wyznaczeniu zasadniczego celu, jakim było wygranie wojny. Inna sugestia polegała na przekazaniu sprawy Amerykanom. Na tym etapie były dwie kwestie: po pierwsze - moralna, po drugie - czy takie działania są ogóle możliwe do przeprowadzenia? Alianci dysponowali już wtedy zdjęcia lotniczymi wykonanymi podczas lotów zwiadowczych nad znajdującymi się niedaleko Auschwitz zakładami IG Farben. Problem był jednak znaczący. Technologia, która pozwalałaby na dokładne określenie celu, nie była jeszcze zaawansowana. Carl Spaatz, generał amerykańskich sił powietrznych też chciał mieć jak najwięcej szczegółowych informacji, aby ewentualnie planować skuteczny atak. Ciągle było jednak wiele wątpliwości. A co, jeśli zostanie popełniony błąd i masowo zginą żydowscy więźniowie? Dla nazistów byłby to niechybny pretekst do twierdzenia, że alianci tak samo zabijają Żydów. Wojska sowieckie? Nikt z zachodnich aliantów na to nie liczył. "Cytat, który jest przypisywany Stalinowi, dobrze ilustruje jego wizję świata: śmierć jednego człowieka to tragedia, śmierć miliona osób - to statystyka" - przypomina prof. William Rubinstein. W tym samym czasie machina śmierci w Auschwitz pracowała pełną parą. "Ojciec mnie pobłogosławił i powiedział: Jeśli uda ci się przeżyć, musisz przekazać światu, co tu się wydarzyło. Wtedy widziałem go po raz ostatni. Zostałem sam" - przypomina sobie Max Eisen, wówczas mały chłopiec. W USA o obozach śmierci dowiedziała się również opinia publiczna, bo 31 lipca 1944 Stephen Wise, szef Światowego Kongresu Żydów zorganizował mityng w Nowym Jorku. Według doniesień z tamtego czasu jego wystąpienia, na których pojawił się też apel o bombardowanie Auschwitz, słuchało ok. 40 tysięcy osób. Churchill nie użył wszystkich swoich wpływów Nie ma jednak żadnego źródła, jak twierdzi prof. Rebecca Erbelding, historyk, które by wskazywało, że wniosek o zbombardowanie pojawił się na biurku prezydenta Roosevelta. 1 września 1944 Chaim Weizmann dostał też w Londynie informację, że "trudności techniczne" uniemożliwiają podobną operację. Mimo przychylności Churchilla i Edena, inni wysocy funkcjonariusze mieli uznać, że projekt się nie powiedzie i że to strefa działań Sowietów. To była wymówka? Nie można tego wykluczyć. Historycy William Rubinstein i Tami Davis Biddle uważają, że brytyjski premier nie użył wszystkich swoich wpływów, aby przekonać do przeprowadzenia operacji. A w USA gen. Spaatz otrzymał informacje z ministerstwa lotnictwa, że sprawa jest nieaktualna. W takich okolicznościach 13 września 1944 doszło do bombardowania, ale celem były zakłady IG Farben, położone kilka kilometrów od obozu. Mimo to zginęło 40 więźniów i 15 oficerów SS, co świadczy również o tym, jak źle ten atak był przygotowany. Jednak co ciekawe, więźniowie, którzy wypowiadają się w dokumencie "1944. Trzeba zbombardować Auschwitz" nie mają wątpliwości. "Myślałem wtedy: wreszcie. Niech bombardują, nieważne, jakie będą konsekwencje" - mówi po latach Max Eisen, a Zigi Shipper dodaje: "Mieliśmy taką nadzieję. Zginęłoby wiele ludzi, ale na pewno nie tak dużo jak z rąk nazistów". Lenka Weksberg, przywieziona do obozu w 1944 roku, pyta z kolei: "Dlaczego nikt nie zrzucił bomb na linie kolejowe, które prowadziły do Auschwitz?" John Pehle podjął jeszcze jedną próbę, gdy po otrzymaniu pełnego raportu zobaczył, że sytuacja jest bardziej tragiczna niż sobie wyobrażał. Jak mówi Michael Berenbaum, miał świadomość, że zrobiono w tej sprawie za mało, ale nie zdołał przekonać McCloya do zmiany decyzji. Ani innych dowódców. "Ludobójstwo" w komentarzu redakcyjnym "Washington Post" Przekazał jednak raport mediom. To wtedy w tytule edytorialu w "Washington Post" pojawiło się po raz pierwszy w gazecie o takim zasięgu słowo "ludobójstwo". Po latach, w 1978 roku, Pehle przyznał w wywiadzie telewizyjnym: "Ostatecznie zdecydowaliśmy, żeby zarekomendować takie rozwiązanie. Trzeba było to zrobić, zbombardować linie kolejowe, piece krematoryjne. To była tragiczna decyzja, że taka opcja nie pojawiła się od samego początku". Prof. Tami Davis Biddle: "Wyobrażam sobie, żeby Brytyjczycy albo Amerykanie dokonali bombardowania Auschwitz w imię pewnych zasad; żeby dać nazistom do zrozumienia, że ludzkość nie może tolerować takich rzeczy, jakie oni tam robili". Michael Berenbaum: "Broniłbym decyzji o bombardowaniu z powodu najbardziej elementarnych zasad moralnych, które tam przekroczono. Wiedząc jednocześnie, że takie działanie nie rozwiązałoby problemu. Ale sprzeciw wobec ludobójstwa znaczy więcej niż bezczynność. Znacznie więcej". Remigiusz Półtorak Czytaj także: Auschwitz. Historia obozu Wspomnienia byłych więźniów Auschwitz