Publicysta dziennika "Trybuna" Mieczysław Wodzicki pisze, że jak łatwo wyliczyć, wymiana ministra sprawiedliwości będzie kosztowała dodatkowo budżet 79 tys. zł, tyle samo ministra kultury. Dwaj wiceministrowie sprawiedliwości to wydatek prawie 125 tys. zł, sekretarz stanu - 68 tys. zł. Nie wyjaśnione jest ostatecznie, czy min. Szyszko będzie miał swojego następcę. Wiadomo, że w ślad za zmianą ministrów, roszady obejmują cały szereg osób w gabinetach politycznych, departamentach i na stanowiskach prokuratorskich. Nie licząc tych zmian, same tylko ministerialne "podmianki" kosztować będą państwo ponad 350 tys. zł. Publicysta Trybuny wyjaśnia, że odwołanie oznacza, że każdy z ministrów otrzymywał będzie jeszcze przez sześć miesięcy wynagrodzenie. Nowo powołani w chwili dymisji też dostaną odprawy. A zatem zdublują się one. Zdaniem Wodzickiego, w sytuacji kiedy trzeba będzie ciąć wszelkie wydatki państwa, w tym zapewne na "czułe społeczne" cele, i gdy całkowity niedobór ponad planowe wydatki w budżecie - 20,5 mld zł - sięgnie kolejne 17,2 mld zł - te dodatkowo wydanie pieniądze na rząd mocno kłują w oczy. Jak donosi dzisiejszy "Dziennik Polski" każdemu ministrowi odchodzącemu z rządu należy się trzymiesięczna odprawa równa trzymiesięcznemu wynagrodzeniu. Otrzymuje ją każdy, niezależnie od tego, w jaki sposób i z jakiej przyczyny odchodzi ze stanowiska. Słudzy narodu - bowiem z łaciny "minister" znaczy sługa - zarabiają obecnie 11,4 tys. zł brutto, ale jest to tylko pensja zasadnicza; mają też dodatek funkcyjny. Jeśli jednak były minister przed upływem 3 miesięcy zatrudni się gdzie indziej, ale za mniejszą pensję niż miał jako sługa narodu, to należy mu się wówczas wyrównanie do poziomu zarobków ministerialnych. Na szczęście dla tych, którym służą ministrowie, czyli podatników, okres odprawy znacznie się skrócił, bo w latach 80. przysługiwała ona byłym ministrom przez rok. Na początku lat 90. okres ten został zredukowany do 6 miesięcy, a od kilku lat - do 3. Prawo reguluje tylko odprawy członków Rady Ministrów, czyli premiera, wicepremierów i ministrów. Nic natomiast nie mówi o długości otrzymywania poborów po zakończeniu pracy przez urzędników w randze sekretarzy i podsekretarzy, potocznie zwanych wiceministrami, którzy członkami Rady Ministrów nie są. Oni zawierają z premierem umowy o pracę. Zdecydowana większość sekretarzy i podsekretarzy stanu w gabinecie Jerzego Buzka zawarła umowę, która gwarantuje im 3-miesięczne pobory po utracie stanowiska. Teoretycznie jednak nic nie stoi na przeszkodzie, by z wiceministrami szef rządu zawierał umowy gwarantujące im 2- czy 3-letnią odprawę. Sekretarze stanu zarabiają obecnie około 10,5 tys. zł, a podsekretarze blisko 10 tys. zł brutto, ale jest to tylko płaca zasadnicza; oni też mają dodatki funkcyjne. W sumie wszystkich urzędników, którzy są w randze ministra, sekretarza i podsekretarza stanu jest w obecnym rządzie 236, a kolejnym urzędnikiem, któremu się odprawa należy, jest premier. Po prawdopodobnie przegranych wyborach trzeba będzie wydać z budżetu państwa ponad 7 milionów zł na odprawy. Dziennik Polski przypomina, żę podatnicy płacić muszą nie tylko za odprawy należne odchodzącym urzędnikom państwowym, ale także za ochronę świadczoną niektórym z nich przez funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. BOR-owska opieka przysługuje prezydentowi, marszałkom Sejmu i Senatu, premierowi, wicepremierom oraz ministrom: spraw wewnętrznych i administracji oraz ministrowi spraw zagranicznych. Szefa MON-u strzeżą wojskowi. Ustępującego premiera funkcjonariusze BOR-u chronią jeszcze przez 6 miesięcy, a obu ministrów - przez miesiąc. Prezydentowi przysługuje natomiast dożywotnia ochrona. Tadeusz Dembowski, rzecznik szefa BOR, przyznał, że ochrona najważniejszych urzędników w państwie jest bardzo kosztowna, choć nie chciał ujawnić konkretnych sum.