Rodzice zaczęli szukać pomocy dla dziecka. Jak zauważają, chłopiec z rosnącego sportowca, uwielbiającego rower i piłkę, nożną stał się śmiertelnie chorym pacjentem dziecięcego oddziału onkologii. "To trwało zaledwie chwilę. Grudzień 2018 roku. Jasiek bawił się akurat z Hanią, swoją siostrą bliźniaczką... Nagle powiedział, że boli go głowa i że źle widzi. Pojechaliśmy z nim do szpitala, gdzie synka zbadało 3 różnych lekarzy. Nie stwierdzili żadnych nieprawidłowości" - piszą rodzice chłopca na stronie "Siępomaga.pl". Lekarze sugerowali, że dolegliwości chłopca to epizod migreny. Rodzice nie byli jednak pewni i po trzech miesiącach zabrali go do neurologa i na rezonans, żeby ponownie sprawdzić na wszelki wypadek. Okazało się, że było to dobre posunięcie. "Badanie wykryło zmianę w pniu mózgu o niejasnym charakterze - wielkości 21 x 20 mm - mniej więcej tyle, ile ma pestka brzoskwini. Zmiana niedokrwienna, zapalna, guz...? Lekarze nie byli pewni... Kazali czekać, obserwować Jasia i powtórzyć rezonans za 3 miesiące" - piszą rodzice chłopca. Kiedy powtórzono rezonans, okazało się, że po trzech miesiącach zmiana powiększyła się o centymetr. Kolejne badania przyniosły diagnozę: glejak. Jak informują rodzice chłopca, w pewnym momencie w Polsce zabrakło dalszych możliwości leczenia. Szukając ratunku dla Jasia, jego najbliżsi trafili do Szwajcarii. "W końcu trafiliśmy do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Zurychu w Szwajcarii, do dr Sabine Mueller... Placówki, gdzie z powodzeniem leczy się dzieci z guzami mózgu, dzieci gdzie indziej skazane na śmierć..." - pisali. Chłopiec został zakwalifikowany do badań klinicznych lekiem, który ma zostać wprowadzony przez cewnik bezpośrednio do guza. Aby wdrożyć leczenie, rodzice muszą zebrać 2 miliony zł. Lek trzeba sprowadzić ze Stanów Zjednoczonych. Zbiórka prowadzona jest na stronie siepomaga.pl