Dla sześciolatków z przedszkola nie ma bowiem podstawy programowej - kończy się ona na pięciolatkach, a później jest już ta szkolna, dla klas 1-3. - Zostajesz w przedszkolu, uczysz się według postawy przedszkolnej, idziesz do pierwszej klasy, uczysz się według podstawy klasy pierwszej. Prawda jest taka, że dziecko, które zostaje w przedszkolu, już osiągnęło tę podstawę - mówi Dorota Dziamska, konsultant metodyczny. Posłuchaj: - Problem też w tym, że nie ma żadnych wytycznych, jak mają zachować się nauczyciele w przedszkolach: czy mogą wyjść poza ramy programowe. Wszyscy się boją - dodaje Dorota Dziamska. Posłuchaj: Rodzice twierdzą, że reforma pomija dobro dzieci. - One są ofiarami eksperymentu - podkreślają. Stąd tak duża niechęć rodziców do reformy minister Katarzyny Hall. To, że problem istnieje, przyznają również osoby, pracujące w przedszkolach. - To jest czarna dziura edukacyjna - mówią. Urzędnicy zachowują jednak spokój i tłumaczą: to nie nasza wina, że rodzice nie wysłali dzieci do szkół. Rzecznik resortu edukacji Grzegorz Żurawski ostro stwierdził, że miejsce sześciolatka przygotowanego do nauki czytania i pisania jest w szkole. - Nie ma potrzeby rozszerzania czy robienia jakichś programów z gwiazdką tylko dla grupy dzieci, które tak naprawdę są gotowe do pójścia do pierwszej klasy - przekonuje. Posłuchaj: - Problem w tym, że rodzice nie chcą posyłać sześciolatków do pierwszej klasy nie dlatego, że nie są one gotowe, ale z obawy o ich bezpieczeństwo i dla własnej wygody - dodaje rzecznik MEN. - Czy dla nich ważne jest to, żeby dziecko mogli odbierać o późniejszej godzinie, czy dobro dziecka i jego edukacyjna szansa? - pyta Grzegorz Żurawski. Posłuchaj: O dobro dziecka, by przez kolejny rok - zgodnie z podstawą edukacyjną - nie musiało malować szlaczków, muszą więc zadbać przedszkolanki.