4 czerwca 1989 r. po raz pierwszy od ponad 40 lat do udziału w wyborach parlamentarnych dopuszczono opozycję. Wybory nie były jednak w pełni demokratyczne. Stanowiły rezultat negocjacji, które władza komunistyczna prowadziła z NSZZ "Solidarność" i Kościołem podczas obrad Okrągłego Stołu. Niekwestionowanym zwycięzcą wyborów 4 czerwca 1989 r. okazała się "Solidarność". Wymiar tego sukcesu zaskoczył nie tylko komunistów, ale też samą stronę solidarnościowo-opozycyjną. Była to druzgocąca porażka władzy komunistycznej. Konsekwencją czerwcowych wyborów był upadek komunizmu i przemiany polityczne nie tylko w Polsce, ale również w całej Europie Środkowo-Wschodniej. "Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm" - powiedziała Joanna Szczepkowska w pamiętnym wydaniu Dziennika Telewizyjnego, 28 października 1989 r. *** Małgorzata: W czerwcu 1989 r. kończyłam studia na AGH. Wiedziałam, że te wybory będą ważne i inne niż dotychczas, dlatego na spotkaniu, które odbyło się na Uniwersytecie Jagiellońskim, zgłosiłam się do pomocy w przygotowaniu wyborów do Sejmu i Senatu w okręgu wyborczym nr 48 Kraków-Śródmieście. Zasady głosowania w czerwcu 1989 r. różniły się od tych, do których ludzie byli przyzwyczajeni w PRL, gdyż do tej pory głosowanie polegało w zasadzie na wrzuceniu do urny kart bez skreśleń. W efekcie głos przypadał zawsze osobom, które znajdowały się na najwyższych miejscach na liście. Oznaczało to, że obywatel głosuje na tych, którzy byli obdarzeni zaufaniem przez "siłę przewodnią narodu". Ale w czerwcu 1989 r. zmieniło się wszystko, zmieniły się też zasady głosowania. Aby głos był ważny, trzeba było skreślać. W moich domowych archiwaliach znalazłam instrukcję, jak należy wypełnić kartę, aby głos był ważny, a także kogo należy skreślić, a kogo zostawić na karcie wyborczej z okręgu nr 49 Kraków-Nowa Huta (to był mój okręg wyborczy). A w dniu głosowania, tj. 4 czerwca 1989 r., wraz z trzema - o ile dobrze pamiętam - innymi osobami zostaliśmy wyznaczeni do pomocy w jednej z podkrakowskich miejscowości. Jechaliśmy tam - chyba małym Fiatem 126p - to akurat też mi jakoś utkwiło w pamięci, bo ciężko było się pomieścić i do tego mieliśmy jeszcze trochę materiałów informacyjnych. No cóż, dziś to by się kwalifikowało jako zakłócanie ciszy wyborczej i na pewno w takiej formie by to nie przeszło. W pobliżu lokalu wyborczego ustawiliśmy stolik, a nasza rola polegała na informowaniu w jaki sposób, no i oczywiście również na kogo głosować. Tak więc był stolik, były ulotki informacyjne - wyglądało to tak, jakby komisja wyborcza przeniosła się na zewnątrz lokalu. A potem był powrót do Krakowa i oczekiwanie na wyniki. Marek: 30 lat temu, 150 metrów od lokalu wyborczego, mieszczącego się w szkolnej świetlicy, wspólnie z kolegą ze szkolnej ławy, wręczaliśmy ulotki wyborcze kandydatów "Solidarności", idącym głosować mieszkańcom Jaszczwi. Kilka dni wcześniej odwiedziliśmy krośnieńską siedzibę "S", do której wybraliśmy się po wyborcze materiały. Zdziwienie ludzi tam pracujących było ogromne, kiedy wyjawiliśmy im cel naszej wizyty. Niektórzy myśleli, że to jakaś ustawka powiązana ze środowiskiem ówczesnej władzy, inni próbowali nas wyprosić, aż w końcu dostaliśmy to, po co przyszliśmy. Wracaliśmy do domu PKS-em obładowani materiałami kandydatów "Solidarności" z okręgu 51, którymi byli - do Sejmu: Jerzy Osiatyński i Paweł Chrupek, a do Senatu: Gustaw Holoubek i Andrzej Szczypiorski... Do dziś pamiętam zdziwienie ludzi idących głosować, kiedy zobaczyli nas nieopodal szkoły, w której jeszcze się uczyliśmy w jakże odmiennej roli - agitatorów politycznych. Padały pytania: "Co wy tu robicie?", "Nie boicie się...?". Baliśmy się jak cholera... Ale dziś, po tylu latach, wiem jedno - WARTO BYŁO! Kiedy wieść szybko się rozniosła, co jakiś czas "odwiedzał" nas ktoś z twardego jaszczewskiego elektoratu PZPR, strasząc nas usunięciem ze szkoły, donosem na milicję itp. A my... Cóż, trwaliśmy na posterunku, mając poczucie, że robimy coś słusznego i że ta wielka machina z napisem "WOLNOŚĆ" toczy się coraz szybciej i jest już nie do zatrzymania. Zdecydowana większość ówczesnych wyborców w pełni poparła nasze działania. Podobnego zdania było też kilku nauczycieli z dyrektorem na czele, którzy nazajutrz dali temu wyraz najpierw, stawiając nas na nogi przy całej klasie, a następnie wstawiając odpowiednie oceny przy naszych nazwiskach. Dzisiaj nie do pomyślenia, ale takie to były wtedy czasy... Piękne czasy... Cytując klasyka: "Wolność kocham i rozumiem. Wolności oddać nie umiem...". Anna: Miałam 35 lat. Wtedy jeszcze mieszkałam w Łodzi. Do tego czasu nigdy nie głosowałam. Poszłam do klubu UW i tam dowiedziałam się, gdzie mam głosować. To był mój pierwszy głos w moim życiu, ale nie ostatni. Aleksandra: Oczywiście całą rodziną głosowaliśmy, nawet moja niepełnosprawna ruchowo mama. Dowieźliśmy ją samochodem, a potem z dużym trudem doprowadziliśmy do urny, ale doszła i była bardzo dumna, że może powiedzieć "NIE" komunie. Ja byłam w drugim miesiącu ciąży, więc teraz mówię do córki: "Ty też głosowałaś za Wolnością i Godnością, i Solidarnością". Oczywiście mąż też zagłosował. Pamiętam jakąś niezwykłą radość i poczucie wspólnoty z ludźmi w lokalu wyborczym i koło niego. Ludzie uśmiechali się do siebie, jakbyśmy byli jedną, wspaniałą rodziną. Byłam na Rynku w Krakowie koło Piwnicy pod Baranami, gdy wywieszono wyniki wyborów i wówczas to już była eksplozja radości i szczęścia. Włodzimierz: Warszawa, Plac Powstańców, budynek sąsiadujący z TVP, odległość ok. 20 metrów, obwodowa komisja wyborcza nr 181, samo centrum Warszawy - otoczenie to banki, ministerstwa, centralne urzędy. Zostałem powołany do tej komisji z poręczenia Solidarności Instytutu Geodezji i Kartografii, mieszczącego się też w najbliższej odległości. W trakcie krótkich przygotowań do pracy w komisji miałem okazję poznać wielkie postacie AK: Pana Jankowskiego "Agatona", Panią Idziakowską, Pana Zajączkowskiego, byli żywo zainteresowani i bardzo pomocni. Rano, po otwarciu lokalu na placu, natychmiast "zainstalował" się przed nim milicyjny samochód, który towarzyszył nam do świtu następnego dnia. Po krótkim przygotowaniu rozpoczęło się głosowanie. Wchodzący do lokalu okazywali pewną niezaradność, obawy, a czasem zdziwienie, że można inaczej, niż bywało dotychczas. Były chwile, że z racji kolejki dokonywano głosowania poza kabinami, na twarzach tych zdecydowanych widać było uśmiech zadowolenia. Jak na opisaną wcześniej okolicę frekwencja była niezła. Były próby dowiadywania się telefonicznego o przebieg wyborów, ucięte jednak w ramach komisji, więcej tego nie czyniono. Liczenie głosów skomplikowane, ale już po 15 minutach od wysypania z urn kart do głosowania, w trakcie ich segregowania, tj. oddzielania tzw. listy krajowej od pozostałych kart, pobieżne tylko oglądanie tych z listy krajowej wskazywało na dużą niespodziankę. Długie i uważne liczenie, z jednoczesnym zwracaniem uwagi na jego prawidłowość. Zaczyna świtać i podpisujemy dokumenty. Był obowiązek wywieszenia ich w widocznym miejscu, na zewnątrz lokalu, my mogliśmy to zrobić na wielkiej szybie okna naszego lokalu. W momencie naklejania przybiegli z zaparkowanego auta dwaj funkcjonariusze, zapisali najważniejsze dane i pobiegli do radia w samochodzie przekazać je dalej. Chwilę po tym pełna niespodzianka, za oknem pojawiło się pół telewizji państwowej, byli dobrze oświetleni światłem z naszego lokalu, ileż znanych twarzy! Po krótkim czytaniu wybuch radości, z ruchu ust wynikało, że powodem jej był wynik Pana Urbana. Boże, dlaczego ja nie miałem ze sobą aparatu fotograficznego, byłoby to najlepsze zdjęcie z wyborów 1989 r., a zostało tylko w pamięci. W dniu dzisiejszym, pamiętając o tych wyborach, spędzam czas z zawieszonym na pasku dokumentem - identyfikatorem członka komisji nr 181. Chwała głosującym, chwała tym, którzy nad tym pracowali! Niech dzień 4 czerwca 1989 r. będzie długo pamiętany! Przeczytaj również: "Po wyborach 4 czerwca Jaruzelski i Kiszczak byli w głębokim szoku"