W poniedziałek wieczorem udało się "Newsweekowi" skontaktować z Agatą - 14-letnią dziewczynką, która próbowała legalnie usunąć ciążę będącą - jej zdaniem - wynikiem gwałtu (według informacji z lubelskiej prokuratury, 14-latka nie była zgwałcona - red.). Sprawa stała się głośna pod koniec zeszłego tygodnia, kiedy aktywiści ruchów antyaborcyjnych uniemożliwili przeprowadzenie zabiegu w warszawskim szpitalu przy ul. Inflanckiej. W rozmowie z "Newsweekiem" Agata potwierdziła, że chce usunąć ciążę. - To nie był mój chłopak i to był gwałt, cokolwiek by teraz nie mówił - powiedziała. W tej chwili Agata leży w lubelskim szpitalu, ponieważ po ostatnich przeżyciach dostała krwotoku. W piątek po odwołanym zabiegu w Warszawie policjanci przez cały dzień wozili ją radiowozem po Warszawie, próbując znaleźć pogotowie opiekuńcze, które zgodziłoby się ją przyjąć. We wszystkich odmawiano z powodu braku miejsc. W końcu policjanci zdecydowali, że zawiozą Agatę do pogotowia opiekuńczego w Lublinie. O jedenastej w nocy Agata uprosiła ich, żeby zatrzymali się i kupili jej kebab. I to był pierwszy posiłek ciężarnej czternastolatki tego dnia. Do lubelskiego pogotowia dotarli o trzeciej w nocy. - Stąd pewnie te krwawienia - mówi Agata i dodaje: "Chyba w końcu będę miała ten zabieg, lepiej, żeby tak się stało, bo się boję, że po tym wszystkim dziecko urodzi się chore". Agata trafiła do pogotowia opiekuńczego decyzją sądu, w którym działacze antyaborcyjni złożyli wniosek o pozbawienie jej matki władzy rodzicielskiej, bo rzekomo wywierała na córkę presję, by usunęła ciążę. Agata replikuje: "To ja zdecydowałam, że chcę na zabieg, mama wcale na mnie nie naciskała. I to ja postanowiłam zgłosić sprawę gwałtu do prokuratury". Zanim Agata trafiła do warszawskiego szpitala na ul. Inflanckiej, zgłosiła się na aborcję do szpitala w Lublinie. Sądziła, iż zabieg zostanie przeprowadzony po cichu, w spokoju i że nikt oprócz paru najbliższych osób o tym się nie dowie. - Pani ordynator na początku była bardzo miła - relacjonuje Agata. - Kazała nam z mamą przyjść za kilka dni. Ale gdy się zjawiłyśmy czekała już na nas z księdzem. I zaczęło się: że to zło, że morderstwo. Doktor i ksiądz obrazili mamę, kazali jej wyjść. - A ty dziecko zostań z nami - powiedziała pani doktor. - Ja ciebie mogę adoptować i twoje dziecko też. Po tej przygodzie Agata i mama zaczęły szukać innego szpitala. Zadzwoniły do Wandy Nowickiej z prośbą o pomoc i tak trafiły do szpitala na Inflanckiej w Warszawie. Pani ordynator z lubelskiego szpitala, która zaprosiła księdza, to dr Wanda Skrzypczak. Później próbowała przedstawić rodzinę Agaty w złym świetle. Dziennikarzom lokalnej prasy sugerowała, że to rodzina patologiczna. - W tej rodzinie bardzo źle się dzieje - twierdziła. A kapłan to ks. Krzysztof Podstawka, gwiazda lubelskich mediów, wicedyrektor katolickiego radia Er, Diecezjalny Duszpasterz Chorych, przewodniczący Funduszu Obrony Życia Archidiecezji Lubelskiej, kanonik honorowy Kapituły Archikatedralnej w Lublinie. Ks. Podstawka przyjechał za dziewczynką do Warszawy i przyszedł do szpitala na Inflanckiej. Przyprowadził ze sobą aktywistki ruchów antyaborcyjnych. W nękanie i psychiczne terroryzowanie Agaty zaangażowana jest m.in. Hanna Wujkowska, lekarka znana z działalności antyaborcyjnej, doradczyni b. ministra Romana Giertycha. - Pani Hania z księdzem przyszli do mnie do szpitala w Warszawie na Inflanckiej. Pani Hania dała mi pudełko czekoladek z napisem "otwórz swoje serce". Inna pani dała mi książkę o pielęgnacji niemowląt. A ksiądz Krzysztof przekonywał, ciągle mówił, zaczęłam się wahać - przyznaje 14-latka. Dodaje, że aktywiści antyaborcyjni chodzili za nią i jej mamą w Warszawie po ulicy. W chwili, gdy "Newsweek" rozmawiał z Agatą, sprawiała wrażenie bardzo zmęczonej i znękanej. Na Forum Frondy w internecie działacze antyaborcyjni umieścili jej pełne dane. - To pewnie stąd te wszystkie esemesy - mówi. - Ciągle je dostaję i ciągle ktoś dzwoni. I ciągle przychodzi do mnie ks. Krzysztof.