Dariusz Luma, który obecnie jest kierownikiem stacji ratownictwa wodnego w Giżycku, brał udział w akcji ratowniczej po białym szkwale. Do tej pory na wspomnienie o tym, co się wydarzyło 10 lat temu, odczuwa silne emocje. "Pamiętam to wszystko bardzo dobrze, do tej pory ściska mi serce, gdy wspominam, jaki to był żywioł, jak wielu ludzi zginęło w krótkim czasie. Dla ratowników biały szkwał to był ogrom działań. Przeżycia potęgowało to, że było się w epicentrum wydarzeń" - powiedział PAP w poniedziałek ratownik. Przypomniał, że pierwsze informacje o tym, że dzieje się coś niespotykanego do tej pory i co ma tak duży zasięg, pojawiły się 21 sierpnia o godz. 14.27. Były to sygnały o wywrotkach żaglówek na jeziorze Roś. "Było to dla nas coś niepokojącego, bo Roś jest jeziorem spokojnym. Po tych informacjach już przeczuwaliśmy, że będzie to coś wyjątkowego, ale że będzie miało tak duże i tragiczne konsekwencje, nikt nie przypuszczał. O godz. 14.30 nad jeziorem Niegocin świeciło słońce, a gdy 5 minut później byliśmy na środku jeziora, to wszystko się zaczęło. Prędkość wiatru było zawrotna, bo szkwał z Pisza do Giżycka przeszedł ot tak, jak pstryknięcie palcem" - wspomina Dariusz Luma. Dodał, że na jeziorze Niegocin było tego dnia dużo żeglarzy, bo słoneczna pogoda sprzyjała żeglowaniu. "Ostrzegaliśmy żeglarzy, żeby spływali do brzegu, mówiliśmy "nie ryzykujcie, spływajcie", ale byli tacy, którzy zlekceważyli ostrzeżenia. Wszystkie jachty, które miałby być takie dzielne według załogantów, nie poradziły sobie z żywiołem" - dodał. "A to, co po przejściu nawałnicy zobaczyli ratownicy, przeszło ich najśmielsze wyobrażenia. Na wodzie pływało wszystko, co wypadło z wywróconych żaglówek. Gdy widzieliśmy pływającą kamizelkę albo kurtkę, to był dla nas sygnał, że musi tam być człowiek. Reakcje i emocje żeglarzy były silne - płacz, krzyk. Zbieraliśmy z wody ludzi, jak mówię jeszcze teraz o tym, to łamie mi się głos" - wspomina Dariusz Luma. Ratownik, pytany o to, czy szkwał był dla żeglarzy przestrogą, odpowiedział, że przez pierwszych pięć lat wypoczywający na jachtach przestrzegali zasad bezpiecznego żeglowania. Obecnie jednak znów widzi zachowania lekceważące. "Żeglarze sobie myślą, że im się uda, że zdążą spłynąć przed burzą, że dadzą radę, ale często jest tak, że nie zdążą i konsekwencje są przykre. Do tej pory dostajemy od żeglarzy, którzy przeżyli na Mazurach biały szkwał 10 lat temu, podziękowania za uratowanie życia i oni mówią, że przeżycia z 2007 r. są tak silne, że na jeziora już nie wrócą" - dodał ratownik. W maju podczas konferencji zorganizowanej przez warmińsko-mazurską straż pożarną o stanie bezpieczeństwa na wodach oceniono, że od czasu białego szkwału z 2007 r. na mazurskich jeziorach znacznie rozwinął się system ratownictwa i zdecydowanie poprawiło się wyposażenie w sprzęt wszystkich służb, odpowiadających za bezpieczeństwo wodniaków i innych osób przebywających nad jeziorami. W dniu nawałnicy w 2007 r. ratownikom udało się podjąć z wody blisko 100 osób z wywróconych przez fale łodzi i kajaków. Ówczesne działania ratunkowe i poszukiwawcze obnażyły jednak braki sprzętowe mazurskich służb ratowniczych. Już przed kolejnym sezonem żeglarskim władze centralne i regionalne zaczęły doposażać straż pożarną, ratowników wodnych i inne służby w nowoczesny sprzęt, w tym sonary, których przedtem brakowało. Wzmocniono też system ostrzegania żeglarzy przed nagłym załamaniem pogody. Nad mazurskimi jeziorami wzniesiono 17 masztów z lampami, które w razie zagrożenia wysyłają sygnały świetlne ze zwiększoną częstotliwością. Agnieszka Libudzka, Marcin Boguszewski