Wszystkie przyjęte środki ostrożności w ramach walki z COVID-19 okazały się efektywne, a Słowacja ma szansę z powodzeniem opanować epidemię - uważa szef Instytutu Polityki Zdrowotnej Martin Smatana. Według niego Słowacja może się znaleźć wśród pięciu krajów, które odniosły największy sukces w walce z koronawirusem. Dodał również, że środki ostrożności wprowadzone w połowie marca okazały się kluczowe w powstrzymywaniu szerzenia się wirusa. To wtedy Słowacy m.in. zamknęli większość sklepów i wprowadzili obowiązek noszenia maseczek. Dzięki tym ograniczeniom liczba nowych chorych nie zaczęła rosnąć lawinowo. Zgodnie z badaniem zaprezentowanym przez Smatanę na Słowacji epidemia osiągnie szczyt w połowie lipca, kiedy zakażeniu mogłoby ulec 3 proc. populacji, czyli 170 tys. ludzi. Sztucznej wentylacji płuc potrzebowałoby wówczas ok. 1030 pacjentów, a ta liczba - zdaniem rządzących - jest w zakresie możliwości słowackiej służby zdrowia. Gdyby Słowacja nie przyjęła stosowanych obecnie środków, zgodnie z badaniem zakaziłoby się nawet 20 proc. populacji, a sztucznej wentylacji wymagałoby 6 tys. pacjentów, czego tamtejsza służba zdrowia by nie udźwignęła. Na razie (dane z 23 kwietnia) Słowacja ma jedynie 15 ofiar śmiertelnych koronawirusa i 1325 zakażonych. Troje zmarłych zaraziło się w domu dla seniorów w Pezinoku, który stał się miejscowym ogniskiem epidemii. Zgodnie z aktualnymi wynikami testów zakażonych zostało 55 mieszkańców ośrodka i dziewięć osób z personelu, ale prawdopodobnie ostateczna liczba będzie jeszcze większa. Pierwszy przypadek potwierdzono w sobotę, 11 kwietnia. Dom jest objęty kwarantanną i strzeżony przez policjantów, nikt nie może z niego się wydostać. Prezydentka Zuzana Caputová nie zapomina jednak o innych skutkach pandemii i kwarantanny. Zwróciła się do naczelnika policji Milana Luanskiego z prośbą o wyjątkową czujność, jeśli chodzi o przypadki przemocy domowej. Na spotkaniu z naczelnikiem dyskutowała m.in. o tworzeniu nowych tymczasowych miejsc zamieszkania dla ofiar przemocy. - Ofiary przemocy domowej mają dużo mniejsze możliwości skorzystania z pomocy, skoro są zamknięte z oprawcą w jednym mieszkaniu i pozostają pod jego całkowitą kontrolą - podkreśliła we wpisie w mediach społecznościowych. Słowacja walczy z koronawirusem bez względu na wszystko, łącznie z dobrymi relacjami sąsiedzkimi. Mimo specjalnych stosunków, jakie łączą Słowację i Czechy, zachodni sąsiad jest dla Słowacji krajem ciężko doświadczonym koronawirusem, a zatem źródłem zagrożenia. Każdy, kto wróci z Czech na Słowację, musi się poddać kwarantannie. Chociaż, inaczej niż w Polsce, nie dotyczy to np. pracowników transgranicznych, a Słowacy często pracują w Czechach bądź Austrii. Ponadto premier Igor Matovi wymógł, że respiratory ze słowackiego zakładu Chirany będą produkowane wyłącznie dla Słowacji. Kontrowersyjnym posunięciem rządu była decyzja o zamknięciu wsi Romów, w których potwierdzono przypadki zakażenia koronawirusem. Pięć romskich osad, zamieszkiwanych przez niemal 7 tys. ludzi, na Spiszu we wschodniej Słowacji, zostało otoczonych policyjnymi taśmami i jest patrolowanych przez policję i wojsko. Premier Matovi już wcześniej wyrażał obawy, że romskie osiedla, gdzie standardy higieny są niskie, mogą się stać ogniskami epidemii. - To nie jest akt wrogości. Chcemy przede wszystkim chronić ludzi objętych kwarantanną. Zapewnimy oczywiście dostawy artykułów spożywczych - podkreślał Matovi w mieście Krompachy na wschodzie Słowacji, gdzie rząd prowadził rozmowy na temat zaistniałej sytuacji. Do tej pory testy przeprowadzono w 110 romskich osadach. W 14 potwierdzono przypadki COVID-19. W poniedziałek, 20 kwietnia, rząd zaprezentował plan wychodzenia Słowacji z koronawirusowych restrykcji. (...) Matury mają się odbyć bez zmian. Opublikowano jednak szczegółowe wytyczne, których należy przestrzegać w trakcie egzaminów. Konieczne jest utrzymanie przynajmniej dwumetrowych odstępów między ławkami, każdy uczeń musi mieć założoną maseczkę i używać własnych przyborów do pisania. Rząd przekonuje, że powolny powrót do normalności nie byłby możliwy bez wyjątkowych obostrzeń, które spotkały Słowaków w okresie świąt. Między 8 a 13 kwietnia ograniczono im swobodę poruszania się. Za złamanie zakazu groziła kara 1,5 tys. euro. Wyjątki? Podróż do pracy, wyjście na zakupy, wizyta lekarska, wycieczka na łono natury w obrębie powiatu (po słowacku okres, w całym kraju jest ich 79), opieka nad krewnym lub pomoc sąsiedzka. Przestrzegania zakazu na drogach wyjazdowych, na granicach powiatów i dużych skrzyżowaniach pilnowały policja i wojsko. Początkowo kontrolowane były wszystkie pojazdy, co spowodowało ogromne korki na autostradach, przede wszystkim na wjazdach do miast. Później sytuacja się poprawiła, ponieważ kontrole przeprowadzano jedynie wyrywkowo. Pojawiły się też inne, nieoczekiwane skutki - np. problemy z zaopatrzeniem na czas sklepów w pieczywo. Zaangażowanie policji i wojska w kontrolowanie i ograniczanie ruchu wzbudziło duże emocje wśród członków koalicji. Nie poparły go koalicyjne partie SaS i Za l’udí. Ministra inwestycji i rozwoju regionalnego Veronika Remišová poparła wniosek o ograniczenie swobodnego poruszania się, ale według niej przepisy te miałyby funkcjonować na zasadzie dobrowolności. Na swoim profilu na Facebooku napisała: "Uważam za błąd używanie narzędzi represji - wykorzystywanie policji i wojska. Armia na ulicach to ostateczność". Remišová wyraziła poza tym obawę, że zbyt surowe ograniczenia zniechęcą obywateli i zniszczą dobrą do tej pory współpracę z nimi. Sytuację krytycznie skomentował również szef SaS, Richard Sulík. W mediach społecznościowych pisał: "Walka z koronawirusem stała się naszym fetyszem. W całej Słowacji na drogach, które zwykle są niemal puste, tworzą się kilometrowe korki. Zamknęliśmy dziesiątki tysięcy małych sklepów, a rząd nie jest nawet w stanie dorzucić im się do wynajmu. To szaleństwo musi się skończyć". Premier Matovic skrytykował kolegów z koalicji za egoistyczne zagrywki. "Brak poparcia dla wszelkich niepopularnych posunięć, będących we wspólnym interesie nas wszystkich, i publikowanie wytworów myśli na Facebooku jest w takim momencie niezwykle nieodpowiedzialne", napisał - tak, dobrze państwo się domyślają - w mediach społecznościowych. Przeprosił też za komplikacje na drogach i zapewnił, że od początku planował tylko wyrywkowe kontrole. Jego zdaniem powstały chaos to efekt niewłaściwych zaleceń szefostwa policji, które sabotowało rozporządzenia rządowe. Wydaje się, że słowackie ograniczenia są mniej dokuczliwe niż te w Polsce. Nietypową wielkanocną rozrywkę na czasy pandemii przygotowano dla dzieci w parku w bratysławskiej dzielnicy Ružinov. Zaplanowane szukanie wielkanocnych jajek musiało zostać odwołane, ale organizatorzy, nie chcąc rozczarować najmłodszych, zorganizowali akcję rozdawania pisanek. W bezpiecznych strojach - kostiumach dinozaurów. - Słowacy postawili na dyscyplinę, być może nieświadomie postanowili zostać prymusami. Liczba zakażonych czy przypadków śmiertelnych wskazuje, że Słowacja radzi sobie bardzo dobrze. Wymaga to zaangażowania nas wszystkich, choćby w szycie maseczek. Każdy, kto miał maszynę do szycia i choć trochę zdolności, starał się. U nas przy maszynie do szycia usiadł mój mąż i uszył maseczki według instrukcji znalezionej w internecie - mówi Małgorzata Wojcieszyńska, polska dziennikarka, która od lat mieszka na Słowacji. Jej zdaniem przykład szedł z góry: - W mediach dziennikarze, prezenterzy telewizyjni, politycy, łącznie z panią prezydent, wszyscy w maseczkach, więc łatwiej o dyscyplinę. Zuzana Caputová głosi hasło: maseczka to nie wstyd. I wiem od znajomych, którzy mają dzieci, że łatwiej im wytłumaczyć, że maseczki nosić trzeba. Przykład z ekranu telewizyjnego robi swoje. Małgorzata Wojcieszyńska mieszka z mężem w miejscowości Kvetoslavov, ok. 30 km od Bratysławy, ale w czasie pandemii do słowackiej stolicy nie jeździ. - Mój mąż chwalił, że dużo łatwiej poruszać się po mieście, jak w niedzielę czy podczas świąt, bo ruch dużo mniejszy - mówi i dodaje: - We wsi ludzie chodzą na zakupy, te normalne, codzienne, do sklepiku, który też jest krócej czynny, i do piekarni. Normalnie, jak wszędzie, ustawiają się kolejki przed sklepami, stoi się w odległości 2 m jeden od drugiego. A w miastach przed hipermarketami jest podobnie, z tym że ograniczono liczbę wózków, by za dużo osób nie weszło do sklepu. A jak żyje się w niewielkiej miejscowości pod Bratysławą? - Ludzie w ogrodach, przez płoty rozmawiają ze sobą, niektórzy nawet w ogrodach są w maseczkach. Na rowerach i spacerach także spotykamy innych, bo wolno wychodzić na łono natury. Maseczki nie trzeba nosić, jeśli się wie, że nikogo nie spotkamy w lesie. Nie trzeba też jej nosić w samochodzie, chyba że jadą z nami obce osoby - wyjaśnia Małgorzata. Opowiada, że ze względu na zakaz opuszczania powiatu sporo Słowaków postanowiło już we wtorek, 7 kwietnia (obostrzenie obowiązywało od środy), wyjechać do swoich domków letniskowych. Sama święta spędziła w ogrodzie, łącząc się przez internet ze znajomymi i rodziną. - Wielkanoc to ważne święto dla Słowaków, ale chyba nie aż tak jak dla Polaków, bo przeciętny Słowak nie będzie sobie włosów z głowy rwał, jeśli zabraknie czegoś na stole. Zawsze może przecież zjeść makaron - tłumaczy. I przypomina, że słowackie kościoły były czynne dwie godziny dziennie, by wierny mógł wejść i w odosobnieniu się pomodlić. Za to msze i wszystkie nabożeństwa zostały zawieszone już od początku pandemii i te ograniczenia obowiązywały również podczas świąt. Łukasz Grzesiczak