Od kilku dni w Stanach Zjednoczonych odbywają się protesty, których uczestnicy wzywają do otwarcia gospodarki. Tłumy, mimo ryzyka zakażenia koronawirusem, gromadzą się najczęściej pod budynkami stanowej administracji, gdyż, jak zdecydował Biały Dom, to gubernatorzy podejmują decyzje dotyczące stopniowego znoszenia obostrzeń. Pod adresem władz padają oskarżenia o zbytnią surowość w działaniach w związku z epidemią, które uderzają w przedsiębiorców, jak i pracowników. Demonstrowano już m.in. w Michigan, Ohio, Kentucky, Minnesocie, Karolinie Północnej czy Utah. Jak informują amerykańskie media, w tym "New York Post", zaledwie dwa dni po ostatnim proteście w Kentucky - w niedzielę 19 kwietnia - odnotowano najwyższy dobowy wzrost liczby przypadków - 273. "Wciąż toczymy walkę ze śmiertelnym i wysoce zakaźnym wirusem" - skomentował ten fakt gubernator Kentucky Andy Beshear. "Upewnijmy się, że, patrząc na te wskaźniki, patrzymy w przyszłość, działamy w teraźniejszości i robimy wszystko, co potrzeba, aby się chronić" - dodał. Wcześniej przestrzegał protestujących: "To zabije ludzi, to absolutnie zabije ludzi". Koronawirus właśnie w USA zbiera największe żniwo. W ciągu ostatniej doby zmarło tam 1891 zakażonych - tym samym łączny bilans ofiar śmiertelnych epidemii wzrósł do ponad 38,6 tys. Łącznie w USA zdiagnozowano już 824 tys. przypadki zakażenia na ponad 4,1 mln przeprowadzonych testów.