Pokład ich jachtu ma 30 metrów długości i 4,5 szerokości. Mesa i kajuty zajmują 12 metrów kwadratowych, z których tylko na ośmiu metrach można się spokojnie wyprostować. Przed rokiem hiszpańska rodzina dobiła nim do brzegów Minorki, ale na krótko, bo ich syn rozpoczynał studia w Katalonii i postanowili mu towarzyszyć. Zacumowali jacht w położonym tuż pod Barceloną porcie Masnou, a sami wynajęli mieszkanie. W styczniu katalońskie wybrzeże nawiedził sztorm Gloria. Ogłoszono wtedy alarm najwyższego stopnia, bo wiatr osiągnął prędkość 115 km/godzinę. Żywioł uszkodził wiele portów, między innymi Masnou. Ponownie go otwarto w marcu, na kilka dni przed odwołaniem w Hiszpanii lekcji. Trzyosobowa rodzina postanowiła wtedy wrócić na Minorkę i tam przeczekać pandemię. Kiedy jednak żeglowali na Baleary, rząd ogłosił stan alarmowy i zakazał wychodzenia z domów. Zamknięta została większość firm, również biura wynajmu. Po dopłynięciu do Minorki trójka Hiszpanów przekonała się, że nie może opuścić jachtu. Od połowy marca "mieszkają" w porcie w Mao - 26-tysięcznej stolicy wyspy. W basenie, przy którym cumują, są sami. Nikomu nie zagrażają, choć od czasu do czasu odwiedza ich policja, zdaniem której łamią obowiązujące przepisy, przeczekując stan alarmowy na jachcie, a nie w domu. Pytani przez hiszpański dziennik "El Mundo", jak znoszą odosobnienie, przyznali, że tęsknią za spacerami, żeglowaniem i kąpielami w morzu. Twierdzą jednak, że o wiele trudniejsze zadanie mają rodziny zamknięte w mieszkaniach z dziećmi. Ewa Wysocka