Zdaniem mikrobiologa, organizacja pobierania i badania materiałów od pacjentów to spory problem. "W tej chwili badania mogą być wykonywane jedynie w szpitalu albo przez inspekcje sanitarne, które są tak zawalone robotą, że nie mają możliwości jeżdżenia do pacjentów i pobierania próbek" - wskazywał. To, zdaniem eksperta, rodzi problem z liczbą wykonywanych testów. Konsekwencją mniejszej liczby testów jest z kolei mniejsza świadomość tego, jaki jest poziom zachorowalności w naszym kraju. Czym są tzw. szybkie testy? Mikrobiolog przestrzegł również przed wykonywaniem tzw. szybkich testów. Przypomnijmy, że testy te nie wykrywają samego wirusa, a oceniają obecność przeciwciał w organizmie człowieka, który miał styczność z patogenem. Jak podkreślają eksperci, testy te mają dużo mniejszą skuteczność niż rekomendowane przez WHO testy genetyczne. Badanie genetyczne identyfikuje z kolei obecność materiału genetycznego RNA wirusa w próbce wymazu pobranego od pacjenta. Wykrycie takiego materiału oznacza, że pacjent jest zainfekowany. Dodajmy jednak, że i w tym przypadku może pojawić się nieścisłość - jeśli próbka zostanie pobrana zbyt szybko po kontakcie z patogenem, badanie nie wykryje wirusa, gdyż nie zdążył się on jeszcze namnożyć. Zdaniem dra Ozorowskiego, badania genetyczne dają jednak dużo większą wiedzę o stanie pacjenta niż tzw. szybkie testy. Ekspert zwrócił także uwagę na sprowadzane do Polski testy z Korei Południowej, które - jak przekonuje - "są zupełnie niesprawdzone". Mikrobiolog dodał, że obawia się przeprowadzania w polskich szpitalach coraz większej liczby "niewiarygodnych i niesprawdzonych szybkich testów".