W Polsce mamy 140 tys. lekarzy i 170 tys. pielęgniarek. To jednak tylko liczby oficjalne, bo personel medyczny może być wyraźnie uszczuplony. Dzieje się tak przynajmniej z trzech powodów. Zgodnie z wytycznymi w szpitalach jednoimiennych zakaźnych przy pacjentach z podejrzeniem zarażenia koronawirusem pracują wyłącznie mężczyźni poniżej 65. roku życia i kobiety poniżej 60. roku życia. Już dziś szacuje się, że ok. 30 procent personelu medycznego stanowią osoby w wieku emerytalnym. Liczby są jeszcze mniejsze, bo jak mówią nam dyrektorzy szpitali, część pracowników skorzystała z możliwości opieki nad dzieckiem pozostającym w domu lub przebywa na zwolnieniu lekarskim. Tej skali nie da się oszacować, bo nie jest prowadzony żaden oficjalny rejestr, ale w skali kraju może to być nawet kilka tysięcy osób. Trzecia sprawa, która chyba najbardziej wpływa na uszczuplenie personelu medycznego, to zakażenia wśród samych lekarzy i pielęgniarek. Próbowaliśmy ustalić te liczby, ale Ministerstwo Zdrowia w tej sprawie odesłało nas do Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Po wielokrotnych próbach uzyskania tych informacji, GIS ostatecznie nam ich nie przekazał. Możemy więc opierać się jedynie na danych sprzed miesiąca. Na początku kwietnia aż 17 proc. spośród wszystkich zakażonych stanowił personel medyczny. Wiele osób było też na kwarantannie. Działo się tak z kilku powodów - przede wszystkim w pierwszej fazie epidemii brakowało środków ochrony osobistej, a także część personelu nie przestrzegała ustalonych procedur. Niejasne procedury - Wysoki odsetek zarażonych koronawirusem w szpitalach jest konsekwencją braku środków ochrony osobistej, dużymi rotacjami personelu pracującego w kilku miejscach i braku odpowiednich procedur wdrożonych odpowiednio wcześnie - uważa Mikołaj Sinica z Porozumienia Rezydentów OZZL. Wiceminister zdrowia Waldemar Kraska powiedział, że winę za tak duży odsetek zakażonego personelu ponoszą sami medycy, którzy nie przestrzegają procedur. Pojawiały się bowiem sygnały, że niektórzy lekarze nie zastosowali się do zaleceń. Sinica przekonuje natomiast, że procedury zostały po prostu wdrożone za późno. Z drugiej strony wielu lekarzy narzeka, że nie są one skonkretyzowane, a ich poziom ogólności jest zbyt duży. Prezes Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego dr Grażyna Wójcik przekonuje natomiast w rozmowie z Interią, że nawet najlepsze procedury nie zwalniają z myślenia i odpowiedzialności. - Żadna sytuacja nie jest jednoznaczna. Procedury są, ale wiele zależy od samych dyrektorów placówek i pracowników. Trzeba użyć myślenia, własnych rozstrzygnięć. Wytyczne nigdy nie będą bardzo szczegółowe, bo szpital to mnóstwo sytuacji, których nie da się przewidzieć - uważa dr Grażyna Wójcik. Kwarantanna w kilku postaciach Część personelu medycznego przebywała i przebywa na kwarantannie. Dzieje się tak z różnych względów, np. mąż pielęgniarki pracował za granicą, wrócił do domu i został objęty obowiązkową kwarantanną. Duży odsetek to pracownicy szpitali, którzy mieli bezpośredni związek z zakażonym. Tutaj również nieco zmieniono zasady postępowania, bo w pierwszych dniach epidemii w Polsce na kwarantannę kierowano całe oddziały, bo trudno było określić, który z pracowników nie miał kontaktu z zakażonym. Teraz sytuacja jest klarowniejsza, bo w większości szpitali wypracowano wewnętrzne procedury w oparciu o odgórne wytyczne. Przestrzeganie ich ma zapobiec takim sytuacjom, jaki miały miejsce np. w Grójcu czy w Gdańsku, gdy zamykano oddziały, a cały personel obejmowano kwarantanną. Próbowaliśmy też ustalić, jak wygląda procedura w przypadku zakażonego lekarza wracającego do pracy po wyleczeniu. Czy od razu wraca do pracy czy przebywa jeszcze na kwarantannie? Również w tej sprawie Ministerstwo Zdrowia odesłało nas do GIS, ale GIS nie udzielił nam informacji. L4 i opieka nad dzieckiem a brak sprzętu Kolejny kłopot dotyczy personelu medycznego, który w związku z zamknięciem szkół przeszedł na opiekę nad dzieckiem. Z tej możliwości skorzystała część pracowników. Niektórzy też pozostawali na zwolnieniach lekarskich. - Sytuacja jest bardzo dynamiczna. W pierwszym etapie epidemii wyłączenia pracowników były duże. Pojawiły się zwolnienia lekarskie, opieka nad dziećmi, kwarantanny z różnych powodów. Teraz jest nieco lepiej. Procent kadry, która wypada, jest pochodną atmosfery w danej placówce. Jeśli szpital jest dobrze zabezpieczony, a pracownicy czują się bezpiecznie, tego problemu w zasadzie nie ma - mówi nam dr Wójcik. Braki sprzętowe we wszystkich typach szpitali były wyraźnie widoczne szczególnie w pierwszych dniach pandemii. Interia o problemach z zaopatrzeniem w środki ochrony osobistej pisała w serii tekstów. - Lekarzy i pielęgniarek brakowało już przed epidemią. W tym momencie jesteśmy na granicy totalnej niewydolności systemu - ostrzega w rozmowie z Interią Sinica. - Personelu może zabraknąć. Rozwój epidemii został spowolniony wczesną izolacją, ale liczba zakażeń się rozwija i potrzeby kadrowe będą coraz większe. Personel będzie wypadać, bo jest wiele pielęgniarek w przedziale okołoemerytalnym. To grupa nawet kilkunastu tysięcy pielęgniarek, które z dnia na dzień mogą wypaść z systemu - utrzymuje Wójcik. Jak szybko zwiększyć zasoby Jak dodaje dr Grażyna Wójcik, pewnym remedium na obecne problemy byłoby odmrożenie ostatniego roku studiów medycznych lub pielęgniarstwa. Tak, by najstarsi studenci jak najszybciej mogli zasilić system. Teraz, z uwagi na zamknięte uczelnie, najczęściej siedzą w domach. Dzięki przyspieszonym egzaminom lub czasowym pozwoleniom na pracę bez dyplomu, udałoby się wygospodarować - zdaniem Wójcik - przynajmniej 5 tys. pielęgniarek. - Kadry na pewno nam zabraknie, bo nie są podejmowane żadne działania w tym kierunku. Można chociażby przyspieszyć egzaminy dyplomowe, by studenci ostatnich lat studiów szybciej weszli do systemu. Ministerstwo Zdrowia nie daje jasnych komunikatów odnoście konieczności egzaminów dla pielęgniarek w możliwie najszybszym terminie. Akurat w tym przypadku może warto byłoby dokonać szybkiej zmiany prawnej? - sugeruje dr Wójcik. Drugi sposób na zmotywowanie i utrzymanie obecnej kadry to oczywiście zachęty finansowe. Albo w postaci premii, albo podwyżki wynagrodzenia. Jak kilka dni temu informował "DGP", do dyrekcji jednego z mazowieckich szpitali przyszli ratownicy medyczni i zażądali dodatku za pracę w trudnych warunkach. Dostali po tysiąc złotych. Dyrektor placówki miał obawiać się, że pójdą na zwolnienia. Takich sytuacji w całej Polsce na pewno jest lub będzie więcej. - Personel medyczny i niemedyczny zwalczający epidemię, a także personel medyczny zmuszony do zaprzestania pracowania w kilku miejscach naraz, powinien otrzymywać zwiększone wynagrodzenia. Oklaskami nie doceni się ludzi, którzy codziennie dostają w twarz od rzeczywistości. Pensje pielęgniarek, fizjoterapeutów, diagnostów, psychologów są uwłaczające. Pensje lekarzy - zdecydowanie poniżej ich kwalifikacji - uważa Sinica. Łukasz Szpyrka