Filipińskie media informują, że większość z bezrobotnych emigrantów, mimo kupionych biletów na loty powrotne, od miesięcy nie może dostać się do domu. Zaplanowane loty są odwoływane lub przekładane. Według prognoz rządu w Manili do końca roku zatrudnienie może stracić nawet 700 tysięcy z ponad 8 mln Filipińczyków pracujących za granicą. Dotąd zarobków zostało pozbawionych ponad 345 tys. filipińskich emigrantów przebywających poza krajem. Władzy kończą się pieniądze Jak ocenił w hongkoński dziennik "South China Morning Post", władzom w Manili kończą się pieniądze na repatriacje obywateli. Do 25 czerwca do kraju sprowadzono 56,2 tys. emigrantów - poinformowała filipińskich parlamentarzystów wysoka rangą urzędniczka w ministerstwie spraw zagranicznych Sarah Lou Arriola. Jak dodała, koszt jednego lotu czarterowego wynosi około 13 mln pesos (260 tys. dolarów) i istnieją obawy, że do sierpnia skończą się na to środki. Tymczasem w samej Arabii Saudyjskiej z 88 tys. czekających na repatriację Filipińczyków jedynie 6,3 tys. zdołało wrócić do kraju. Z oświadczeń urzędników resortów pracy i spraw zagranicznych oraz z publikacji w miejscowych mediach wynika, że utrudnieniem jest także wprowadzone na filipińskich lotniskach ograniczenie do trzech lotów repatriacyjnych tygodniowo. Cios dla gospodarki? Komentatorzy podkreślają, że władze w Manili w związku z pandemią przerwały wysyłanie za granicę pracowników i może się to okazać poważnym ciosem dla krajowej gospodarki. Szacuje się, że obecnie poza Filipinami pracuje 8,7 mln obywateli tego kraju, z czego 1,5 mln nielegalnie. Przesyłają oni do kraju przeciętnie 30 mld dolarów rocznie. Według danych Banku Światowego w 2018 roku przesyłane przez nich przekazy pieniężne wyniosły 33,8 mld dolarów, co stanowiło 10,2 proc. PKB Filipin. Czyni to z tego kraju czwartego największego na świecie beneficjenta transferów od emigrantów.