Stan alarmowy miał zostać zakończony 11 kwietnia, jednak - podobnie jak w innych krajach europejskich - pandemia nie została opanowana i Hiszpanie muszą uzbroić się w cierpliwość przez kolejnych 15 dni. Mogą wychodzić z domu po zakupy, do apteki, banku bądź z psem. Do pracy chodzą tylko ci, których zakłady uznano za "kluczowe" do działania kraju. Parlament zdecydował o przedłużeniu stanu alarmowego już po raz drugi. Kiedy głosowano 26 marca, liczba ofiar COVID-19 wynosiła 3400 osób. Teraz - ponad 15 tysięcy a prawie 150,5 tysiąca jest zarażonych, czyli więcej niż we Włoszech. Pod koniec marca żaden deputowany nie sprzeciwił się prośbie rządu. Tym razem propozycji nie poparli katalońscy republikanie i ultraprawicowa Vox, która oskarżyła Sancheza o złe zarządzanie kryzysem i “osiągnięcie najwyższego wskaźnika umieralności na świecie". Mimo przedłużenia stanu alarmowego od poniedziałku pracę rozpocznie część przedsiębiorstw. (w Hiszpanii nie we wszystkich regionach obchodzony jest Poniedziałek Wielkanocny) Działalność wznowią ci, którzy nie pracują od 30 marca. Aby wyhamować pandemię, rząd wstrzymał wtedy działalność wszystkich firm, które są kluczowe dla funkcjonowania państwa. Wciąż nieczynne będą szkoły, restauracje, muzea, centra handlowe oraz teatry. Pomysł nie spodobał się niektórym ugrupowaniom, a media opublikowały rezultaty badań, z których wynika, że dla zabezpieczenia wszystkich pracujących, potrzeba będzie miliarda maseczek miesięcznie (dane za Wittollin). Teraz ich zużycie jest czterokrotnie mniejsze. Premier zastrzegł, że ograniczenia dotyczące wychodzenia z domu mogą potrwać dłużej. - Nie wykluczam, że za 15 dni będzie musiał ponownie zwrócić się o przedłużenie stanu alarmowego - powiedział. I dodał, że będzie to robił dopóty, dopóki naukowcy nie uznają, że sytuacja jest bezpieczna. Za przedłużeniem stanu zagrożenia głosowało 270 deputowanych. Przeciwko opowiedziało się 52 polityków konserwatywnej partii Vox i lewicowo-separatystycznego bloku CUP z Katalonii. 25 posłów wstrzymało się od głosu. ew