Remigiusz Półtorak, Interia: Jaki jest dzisiaj najbardziej prawdopodobny scenariusz rozwoju epidemii? Dr Rafał Mostowy: - Patrząc na liczbę zakażeń i zgonów, która jest dosyć stała i nie narasta gwałtownie, wydaje się, że wprowadzone restrykcje zdecydowanie spowolniły epidemię. Czy ją zatrzymały? To się okaże. Musimy dopiero zobaczyć, czy taki poziom będzie się utrzymywał czy jest szansa, aby malał. A tu różnica jest ogromna i może się przełożyć na dłuższy czas. Dzisiaj tak naprawdę jeszcze nie wiemy, czy fala epidemiczna potrwa tygodnie czy miesiące. Krzywa dziennego przyrostu zakażeń jest bardzo nierównomierna. Raz się wznosi, na drugi dzień trochę opada, potem znów do góry. Jak to interpretować? - Rzeczywiście takie są dane, ale na to wpływa wiele różnych czynników. Z liczbą osób zakażonych jest taki problem, że ściśle zależy od przeprowadzonych testów. Im więcej zostanie ich wykonanych, tym więcej można wykryć zakażonych. To mówiąc wprost: testów wprawdzie przybyło, ale ich liczba cały czas jest stosunkowo niewielka. - Biorąc pod uwagę, jak się testuje w innych krajach, np. w Niemczech, to u nas testów jest rzeczywiście mało. Nawet jeśli w ostatnim czasie ich liczba zwiększyła się dosyć wyraźnie - obecnie, z tego co widzę, wykonuje się w Polsce ok. 10 tysięcy dziennie - to mam wrażenie, że mówimy o absolutnym minimum. Liczba testów będzie szczególnie istotna, gdy będziemy chcieli wychodzić z obowiązujących ograniczeń. Mówi pan - minimum. To jaka ta liczba testów powinna być na tym etapie? - Wydaje się, że kilka razy większa. Czyli jest bardziej niż prawdopodobne, że mamy do czynienia ze znacznie większą liczbą zakażeń niż wskazują na to oficjalne liczby? - Tak, prawdopodobieństwo jest bardzo duże. Dlatego, że co najmniej 20 procent albo nawet więcej chorych - trudno tutaj o dokładne dane - przechodzi tę infekcję łagodnie albo w sposób zupełnie bezobjawowy. Jeśli więc testujemy tylko tych, którzy mają objawy, to wyłapujemy tylko część zakażonych. Jaką część? Można to oszacować? - Próbowałem to robić, ale już jakiś czas temu i dzisiaj dane są zupełnie inne. Więc szacunki też byłyby nieadekwatne. Dlatego liczba zakażonych jest z pewnością większa, natomiast czy dwa razy czy znacznie więcej - trudno to określić. Jaki jest obecnie największy problem z koronawirusem? - W ostatnich dniach pojawiły się badania, które jednoznacznie wskazują, że do ogromnej liczby zakażeń dochodzi wówczas, zanim jeszcze widoczne są objawy choroby. Co to oznacza? Że bardzo ważnym źródłem rozprzestrzeniania się wirusa są ludzie, którzy nie wykazują żadnych objawów. To może być nawet połowa wszystkich przypadków. Takie wnioski wypływają z tych badań. - Bardzo możliwe, że to jest też główny powód, dlaczego SARS-CoV-2 tak skutecznie się rozprzestrzenia. Z punktu widzenia ewolucji wirusa - a zajmuję się tym na co dzień - można powiedzieć obrazowo, że jest to niezwykle "sprytna" strategia. Bo oznacza w praktyce przeskakiwanie z osoby na osobę, zanim jeszcze wirus zdąży spowodować chorobę. - Dlatego właśnie powrót do normalności będzie ogromnym wyzwaniem. Jedynym sposobem, żeby sobie z tym wirusem skutecznie radzić bez szczepionki jest "wyłapywanie" ludzi, którzy mieli kontakt z osobą mającą później objawy choroby i szybkie poddawanie ich kwarantannie. Czyli wracamy znowu do szerszego przeprowadzania testów. Minęło półtora miesiąca od wykrycia pierwszego przypadku zakażenie w Polsce. Coś pana zaskoczyło w przebiegu epidemii? - Tak naprawdę pod koniec lutego czy na początku marca bardzo mało wiedzieliśmy o tej epidemii. Dzisiaj więcej, choć też jest jeszcze mnóstwo pytań bez odpowiedzi. Myślę, że wszystkich zaskoczyła jednak skala. To - jak bardzo i w jakim tempie wirus się rozprzestrzenił. - Jeśli chodzi o szybkość interwencji, to prawdopodobnie zareagowaliśmy dość dobrze. Choć trzeba wyraźnie powiedzieć, że problem nie minie w ciągu tygodni, a nawet miesięcy, dlatego plan długoterminowy może wydawać się niejasny. Ale nie tylko my się z tym borykamy. W swojej analizie, która została opublikowana na początku miesiąca zwracał pan uwagę, że "należy rozważyć długoterminową strategię zapobiegania potencjalnym wybuchom epidemii COVID-19 w Polsce". To na jakim etapie jesteśmy? - Wiemy, jak by to miało wyglądać w teorii, ale praktyka to co innego. Idea jest prosta - z jednej strony należałoby "wyłapywać" osoby, które miały kontakt z zakażonymi i poddawać je jak najszybszej kwarantannie, najlepiej w ciągu kilku godzin, z drugiej - testować na obecność przeciwciał na dużą skalę. Tak, żeby rozpoznać, kto jest odporny. A jeśli jest, to żeby wracał do normalnego funkcjonowania. Taki scenariusz ma oczywiście wiele wyzwań w praktyce. Można tylko mieć nadzieję, że jeśli problem dotyczy całego świata, to będzie też współpraca i skuteczne rozwiązania w jednym miejscu będą mogły być stosowane gdzie indziej. Co nie zmienia faktu, że trzeba się przygotować na to, iż do normalności będziemy wracać długo i powoli. W wariancie optymistycznym fala epidemiczna, przynajmniej pierwsza, powinna zanikać na początku lata, czyli wraz ze wzrostem temperatury. - Tutaj wchodzą w grę dwie rzeczy, które - połączone - zdeterminują zachowanie wirusa w najbliższych miesiącach. To, o czym pan mówi, czyli jego rozprzestrzenianie się w różnych porach roku, ale także skuteczność zarządzonych obostrzeń. Dzisiaj wydaje się, że one są skuteczne, ale jeszcze nie wiemy, czy zakaźność wirusa została zredukowana na tyle, że będzie on zanikać. I tu pojawia się też pytanie, czy zamykanie lasów i parków - teraz z powrotem otwartych - to był dobry pomysł? - Od początku uważałem, że lasy i parki powinny być otwarte. Tym bardziej, jeśli nosimy maseczki - które co prawda nie dają żadnej gwarancji i nie powinny dawać złudnego poczucia bezpieczeństwa, ale również mogą przyczyniać się do zredukowania zakaźności - i jeśli trzymamy dystans wokół siebie. W takich warunkach ryzyko zakażenia jest niewielkie, natomiast szkoda dla naszego zdrowia psychicznego, gdy nie można nawet wyjść do lasu wydaje się ogromna. Tu akurat było więcej szkód niż pożytku.