Fragment książki Małgorzaty Szejnert:

"Czy Boyd wiedziała, jakie drogi będą ich niosły?

Pojechałam do Sklepu Podróżnika w Warszawie kupić dawne mapy Polesia. Nie dawały Cameronowi wielkich możliwości. Potwierdził to przewodnik dra Michała Marczaka wydany w 1935 roku: dróg bitych jest w województwie poleskim siedemset dziesięć kilometrów, a trzy powiaty wschodnie: piński, łuniniecki i stoliński, wcale ich nie mają. Autorzy raportu Towarzystwa Rozwoju Ziem Wschodnich ostrzegają, że jeśli tempo inwestycji drogowych utrzyma się na dotychczasowym poziomie, Polesie poczeka sto czterdzieści lat na taką gęstość utwardzonych szlaków, jaką ma Polska centralna.

Louise Boyd chce założyć w Pińsku bazę wypadową. Słusznie! Wymieniony przewodnik podaje, że jest tam hoteli trzynaście, a przedsiębiorstw z pokojami umeblowanymi pięć. Warto zwrócić uwagę na Hotel Angielski przy ulicy Kościuszki 2, Hotel Warszawski przy Kościuszki 35, hotel Wenecja przy ulicy Nabrzeżnej 62. Z innych źródeł wiadomo, że Hotel Angielski posiada wanny. Wodę niewątpliwie przynoszono ze studni.

A jeśli Percy, jadąc bezdrożami, uszkodzi packarda?

W Pińsku można go odholować do warsztatów marynarki wojennej. W Prużanach podejmie się reperacji ślusarz mechanik Stanisław Mączyński (ma aparat do spawania metalu), a w Berezie Kartuskiej należy zgłosić się do Kalmana, zaułek Rynkowy.

***

O Louise Boyd sporo napisano. Niektóre teksty zabarwiono feministycznie.

W San Rafael koło San Francisco, w Gate House, który stanowił część jej dóbr rodzinnych, otwarto muzeum; chętnie odpowiada ono na mejle. Przedmioty należące kiedyś do Boyd pięknie zestawiono: obok teatralnej lornetki, inkrustowanej złotem i masą perłową, czarna lorneta polowa, obok srebrnego kompletu piknikowego z rytym monogramem - ciężki kufer podróżny.

W Bibliotece Narodowej w Warszawie zachowała się jej książka "Polish Coun­trysides. Photographs and Narrative" ("Polskie krajobrazy. Fotografie i opisy") wydana w 1937 roku w Nowym Jorku przez American Geographical Society (Amerykańskie Towarzystwo Geograficzne). Zawiera opis podróży, około pięciuset zdjęć, klucz tematyczny i geograficzny do nich, mapy i indeks. Nigdy nie wyszła w całości w Polsce, jest rzadkością biblioteczną i antykwaryczną.

***

Zbierałam wiadomości o Louise Boyd i coraz więcej czytałam o Polesiu w połowie lat trzydziestych ubiegłego wieku, kiedy tam była. Z czasem zaczęłam zamawiać w bibliotekach i archiwach kopie ciekawych druków, rękopisów i dokumentów, sięgających głębiej lub całkiem współczesnych. Fotografowałam zmikrofilmowane gazety, chociaż ukośny ekran wyświetlarki zniekształcał obraz. Te wiadomości nie miały już związku z wyprawą Boyd.

Krajoznawcy zachwyceni Polesiem zachęcali na przykład, by odwiedzić grób Owidiusza. Nieszczęsny poeta, wygnany z Rzymu, miał spoczywać w kurhanie przy ujściu Cny do Prypeci, koło Kożangródka, chociaż według licznych źródeł historycznych pochowano go w Tomis, dzisiejszej Konstancy, nad Morzem Czarnym. Tam też wystawiono mu pomnik. Legenda o grobie Owidiusza nad Cną pojawiała się tak uparcie, że skłaniała do zastanowienia - może Polesie chciało wygnańcowi, ofierze tyranii, ofiarować taki spoczynek, jaki nie był dany wielu jego mieszkańcom, zesłanym, poległym, zamordowanym lub zaginionym.

Według krajoznawców, Herodot miał pisać o morzu poleskim i wymieniał ludy nad jego wodami: Budynów, Getów i Neurów. Odnalazłam ten fragment w Dziejach. Budynowie mieli bardzo niebieskie oczy i ogniste włosy. Budowali z drewna. Getowie wierzyli w nieśmiertelność dusz, ale łatwo dali się ujarzmić potężnemu królowi Persów. Neurowie byli czarodziejami. Raz do roku każdy z nich na kilka dni stawał się wilkiem, a potem wracał do dawnej postaci. "Ja wprawdzie w te ich baśnie nie wierzę - zapewniał Herodot - niemniej tak oni utrzymują i na to przysięgają".

***

(...)

***

Louise Boyd była ambitna, odważna, a nawet szalona, ale na pewno nie sentymentalna. Jej najczulsze zdjęcie z Polesia przedstawia chleb upieczony w Kudryczach na liściu kapusty. Na spodzie bochenka rysują się żyłki i chrząstki. Ręce, które go trzymają z zachowaniem należnego szacunku, są ciężkie i spracowane.

Wioska Kudrycze leży dwadzieścia pięć kilometrów od Pińska, tam gdzie przed wojną rozciągał się wielki przestwór bagien i żadna komunikacja, poza wodną, nie była możliwa.

Doktor Marczak cytuje w przewodniku słowa profesora Stanisława Kulczyńskiego, wybitnego badacza flory polskiej: "Na południowy wschód od Pińska, w samem sercu Polesia, u zbiegu rzek Prypeci, Piny, Styru i Jasiołdy, rozpościera się ­jedno z największych bagnisk na Polesiu, t. zw. "morze pińskie". Bezkresną tę równinę, obejmującą około dwieście pięćdziesiąt tysięcy hektarów powierzchni, przecina zagmatwany splot rzek i strumieni, wśród których drogi szukać umie jedynie doświadczony rybak tamtejszy. Wiosną, wezbrane rzeki pokrywają tę równinę jednolitą taflą wód, latem zjawia się na "morzu pińskim" nieogarnięty łan trzcin i szuwarów. Jednostajność krajobrazu, jego rozległość w połączeniu z nieprzezwyciężonemi trudnościami fizycznemi, z jakiemi spotyka się wędrowiec usiłujący przedrzeć się przez tę ­pełną topielisk plątaninę wysokich traw i szuwarów, budzą uczucie nie tylko piękna, ale i surowej grozy".

Osuszanie błot, które po wojnie objęło na Białorusi ponad półtora miliona hektarów (na prawie trzy miliony hektarów ich powierzchni), sprawiło, że - według współczesnej mapy - można do Kudrycz dojechać na kołach.

Na północy wioskę omywa Jasiołda, tworząca niezliczone łuki i pętelki; podobnie obłąkany bieg mają Styr i Prypeć. Współczesna mapa nie pokazuje mostu ani przeprawy, jakby za Jasiołdą kończył się świat..."

***

Więcej w nowej książce Małgorzaty Szejnert pt. "Usypać góry".