"The Guardian": Podburzanie do zamieszek to była przygrywka. Oto co Elon Musk planuje dla Ameryki
Wybory prezydenckie w USA odbędą się już za trzy miesiące. Co, jeśli miliarder zakwestionuje ich wynik? I co, jeśli uzna, że demokracja jest przereklamowana? - pyta Carole Cadwalladr na łamach brytyjskiego "Guardiana". Publikujemy cały jej artykuł.
Interia współpracuje z czołowymi redakcjami na świecie. W naszym cotygodniowym, piątkowym cyklu "Interia Bliżej Świata" publikujemy najciekawsze teksty najważniejszych zagranicznych gazet. Założony w 1821 r. dziennik "The Guardian", z którego pochodzi poniższy artykuł, jest jedną z najstarszych gazet na świecie. Jego dziennikarze wielokrotnie zdobywali najbardziej prestiżowe dziennikarskie nagrody, w tym m.in. Pulitzera.
Nieco ponad cztery lata temu tłum buntowników skrzyknął się w internecie, po czym napadł na Waszyngton, wdzierając się do Kapitolu i grożąc wiceprezydentowi stryczkiem. Ale to były stare, dobre czasy. Teraz żyjemy w innej rzeczywistości - takiej, w której miliarderzy zostali spuszczeni z łańcuchów.
Atak na Kapitol to dopiero początek. Teraz miliarderzy mają wolną rękę
W złotych czasach roku 2020 platformy technologiczne - wciąż wrażliwe na głos opinii publicznej - musiały przynajmniej udawać, że nie mają wszystkiego gdzieś. Twitter zatrudniał wówczas ponad 4 tys. pracowników w dziale "zaufania i bezpieczeństwa", których zadaniem było usuwanie z platformy niebezpiecznych treści i wykrywanie zagranicznych operacji wpływu.
Choć Facebook próbował ignorować publiczną presję, ostatecznie zakazał reklam politycznych, które miały na celu "delegitymizację głosowania", a wielu naukowców i badaczy z jednostek monitorujących "uczciwość wyborów" pracowało nad identyfikacją i oznaczeniem groźnej dezinformacji.
Mimo to gros Amerykanów było przekonanych, że ich głos został skradziony, a grupie agresorów niemal udało się dokonać zamachu stanu. Cztery lata później jesteśmy w zupełnie innym - i znacznie gorszym - miejscu.
Zamieszki w Wielkiej Brytanii. Może się powtórzyć sytuacja z 2016
Podczas gdy Kamala Harris cieszy się swoją chwilą triumfu, a liberalna Ameryka wzdycha z ulgą, to właśnie na Wielką Brytanię powinny się skierować amerykańskie spojrzenia. Chodzi o uczestników ulicznych zamieszek, płonące samochody i zaraźliwy, niepohamowany rasizm, zalewający kolejne platformy niczym tsunami. A także kłamstwa - wzmacniane i rozpowszechniane przez algorytmy, na długo przed tym, jak zostaną ujawnione fakty, a politycy i medialni naciągacze zajmą się ich wybieleniem.
Po tym jak w 2016 r. brexit okazał się niejako przedsmakiem wyboru Donalda Trumpa na prezydenta USA, wiele wskazuje na to, że tym razem może być podobnie. Te same transatlantyckie wzorce, strategie i liczby. Obecnie jednak mamy do czynienia z zupełnie nowym zestawem niebezpiecznych, niekontrolowanych luk technologicznych, które leżą na stole.
Na ulicach - jak na razie - panuje cisza. Przemoc została stłumiona. Ale to jest Wielka Brytania, gdzie przemoc na tle politycznym polega na tym, że ktoś niosąc cegłę, rzuca nogą od krzesła. W Ameryce mamy nie tylko broń automatyczną i otwarty dostęp do broni palnej, są też prawdziwi bojówkarze. Niezależnie od tego, jak dobrze Harris radzi sobie w sondażach, Ameryka stoi w obliczu wyjątkowo niebezpiecznego momentu, niezależnie od tego, kto wygra wybory.
Elon Musk zrywa maskę. Publiczna konfrontacja
Jak zdążył nam pokazać Trump i, jak przekonał się Jair Bolsonaro, niekoniecznie chodzi już nawet o zwycięstwo. Albo nawet o czas. To krótki okres między ogłoszeniem wyników a potwierdzeniem zwycięstwa nowego przywódcy jest momentem, w którym może zdarzyć się wszystko. I to nie tylko dla Ameryki, ale dla całego świata.
W Wielkiej Brytanii kogut już zapiał. Tego lata byliśmy świadkami czegoś nowego i bezprecedensowego - miliarder, właściciel platformy technologicznej, publicznie skonfrontował się z wybranym przywódcą i wykorzystał swoją platformę do podważania jego autorytetu oraz podżegania do przemocy (Musk rozpowszechniał m.in. fałszywą informację o tym, że premier Keir Starmer zamierza zamykać członków skrajnej prawicy w obozach - red.). Zamieszki w Wielkiej Brytanii latem 2024 r. były jednak tylko próbą dla Elona Muska.
Uszło mu to na sucho. Jeśli więc nie jesteś przerażony gigantyczną ponadnarodową władzą, jak i jej potencjalnymi konsekwencjami, to cóż - powinieneś. Bo jeśli Musk zdecyduje się "przewidzieć" wojnę domową w Stanach Zjednoczonych (Musk intensywnie zapowiada "wojnę domową w Europie" - przyp. red.) - jak ona będzie wyglądać? Co jeśli zdecyduje się zakwestionować wynik wyborów? I co, jeśli uzna, że demokracja jest już przereklamowana? To nie jest science-fiction. Od wyborów prezydenckich w USA dzielą nas zaledwie trzy miesiące.
Republikańscy politycy uciszają badaczy dezinformacji
Oczywiście nic z tego nie dzieje się w próżni. Przez krótki moment po 2016 r. próbowano zrozumieć, jak platformy technologiczne były wykorzystywane do rozpowszechniania kłamstw, fałszerstw i dezinformacji w sposób, jaki był nam znany, i próbowano temu zapobiec. Ale ta chwila już minęła.
Wieloletnie wysiłki przedstawicieli republikanów, zmierzające do upolitycznienia tematu "dezinformacji", odniosły sukces. W amerykańskich kręgach technologicznych kwestia to już prawie odeszła do lamusa. A każdy, kto sugeruje, że tak jest - badacze, pracownicy naukowi, działy "zaufania i bezpieczeństwa" - wszyscy stanowią część "kompleksu przemysłowej cenzury".
Komisja Kongresu USA pod przewodnictwem republikanina Jima Jordana - przekonana, że big tech ucisza konserwatywną część opinii publicznej - weszła na wojenną ścieżkę. Organ wezwał do ujawnienia historii e-maili dziesiątek naukowców, czym zamroził sektor badań. Upadły całe wydziały uniwersyteckie, w tym Stanford Internet Observatory, którego jednostka ds. uczciwości wyborów pomagała analizie i wykrywaniu dezinformacji w 2020 roku.
Nawet FBI nie może komunikować się z firmami technologicznymi i ostrzegać ich przed nadchodzącym atakiem dezinformacji i zagranicznymi operacjami wpływu. To pokłosie pozwu dwóch prokuratorów generalnych, który dotarł aż do Sądu Najwyższego USA. Choć - jak donosi "The New York Times" - ostatnio po cichu wznowiono działania.
Nowe niebezpieczeństwa i masowe zwolnienia. Big Tech robi krok w tył
Wszystko to zapewniło idealne warunki dla platform - do kroku w tył. Twitter (obecnie X) zwolnił co najmniej połowę pracowników swojego działu ds. zaufania i bezpieczeństwa. Podobnie jak inne firmy technologiczne. Tysiące osób zatrudnionych wcześniej do wykrywania dezinformacji zostało zwolnionych przez Metę, TikTok, Snap i Discord.
Dosłownie w zeszłym tygodniu Facebook uśmiercił jedno ze swoich ostatnich narzędzi przejrzystości - CrowdTangle - które miało kluczowe znaczenie dla zrozumienia tego, co działo się w internecie przed i po wyborach w 2020 roku. Uczyniono to pomimo apeli badaczy i akademików - tylko dlatego, że było można.
W 2020 r. wysiłki te wydawały się żałosne, mizerne i nieadekwatne do skali zagrożenia. Natomiast teraz, kiedy je porzucono, technologiczne narzędzia stały się jeszcze bardziej niebezpieczne. W zeszłym tygodniu OpenAI piało o wykryciu irańskiej grupy, która wykorzystała ChatGPT do przeprowadzenia kampanii wpływu w związku z wyborami w USA. I może robiłoby to większe wrażenie, gdyby nie fakt, że ostatnia wiadomość od zespołu ds. zaufania i bezpieczeństwa tej firmy dotyczyła jego rozwiązania - co miało miejsce w maju po rezygnacji współzałożycieli.
Ale to, co zrobił Musk - nowy samozwańczy Lord Zamętu - to zerwanie maski. Pokazał, że nie musi już nawet udawać, że go to obchodzi. W świecie Muska zaufanie to nieufność, a bezpieczeństwo to cenzura. Jego celem jest chaos. I on nadchodzi.
Tekst przetłumaczony z "The Guardian" - www.theguardian.com
Autor: Carole Cadwalladr
Tłumaczenie: Nina Nowakowska
Carole Cadwalladr jest brytyjską pisarką, dziennikarką śledczą i felietonistką "The Observer". Wcześniej była związana z dziennikiem "The Daily Telegraph". Międzynarodową sławę zyskała w 2018 r. dzięki swojej roli w ujawnieniu afery Cambridge Analytica, kiedy to przez całą drugą dekadę XXI wieku dane osobowe około 87 milionów użytkowników Facebooka - w tym ponad 57 tys. Polaków - zostały zebrane bez ich zgody i wiedzy przez wspomnianą firmę konsultingową m.in. w celu targetowania reklam politycznych. Następnie brytyjskie przedsiębiorstwo wykorzystało zebrane dane do wspomagania statystycznego kampanii politycznych Donalda i Teda Cruza z 2016 r. Za ujawnienie afery Cabmridge Analytica Cadwalladr znalazła się w gronie finalistów Nagrody Pulitzera (2019 r.).
-----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!