Bruksela zablokowała wypłatę 76,5 miliarda euro z funduszy spójności Unii i 35,4 miliarda z funduszu odbudowy, znanego pod skrótem KPO Unia prawdopodobnie nie będzie czekać z wypłatami na formalne zatwierdzenie nowych ustaw, przywracających niezależność polskich sądów Dojdzie też zapewne do zakończenia tzw. procedury z artykułu 7, która mogła doprowadzić do pozbawienia Polski prawa głosu w Unii - To zmiana, która jest mile widziana - powiedział unijny komisarz do spraw sprawiedliwości Didier Reynders podczas niedawnej wizyty w Polsce, co oznacza, że nadeszła odwilż nie tylko za oknami, ale i w stosunkach między Brukselą a Warszawą. A jest co odmrażać. Komisja Europejska próbowała przez jego dwie kadencje zmusić rząd PiS-u do zatrzymania reform, które prowadziły - w znacznej mierze z powodzeniem - do przejęcia politycznego nadzoru nad systemem sądownictwa. Chodzi zwłaszcza o uzależnienie Krajowej Rady Sądownictwa od większości parlamentarnej, mianowanie nieuprawnionych sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, narzucenie dyscyplinarnej kontroli nad wyrokami sądów i wreszcie decyzję TK, że orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE w Polsce nie obowiązują. Nowy rząd uznał sprawę stosunków z Unią za priorytet, a o tym jak bardzo ta sprawa leży na sercu Donaldowi Tuskowi, może m.in. świadczyć fakt, że pierwsze jego personalne posunięcia objęły, obok zdymisjonowania wszystkich szefów urzędów związanych z bezpieczeństwem państwa, pozbycie się Andrzeja Sadosia, reprezentującego rząd Mateusza Morawieckiego w Brukseli. Zastąpił go znany i lubiany tam Piotr Serafin, szef sztabu Tuska z czasów jego przewodnictwa w Radzie Europejskiej. Artykuł 7 W roku 2017 Komisja wdrożyła wobec Polski procedurę z art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej, który przewiduje dyscyplinowanie kraju, który łamie podstawowe wartości wspólnoty. Grozi za to łamanie maksymalna kara, jaką Bruksela może nałożyć na kraj członkowski, czyli pozbawienie prawa głosu w organach UE. Komisja uznała, że Polska wspomniane zasady złamała, ale sprawa nie trafiła pod głosowanie Rady Europejskiej, bo tam unijni przywódcy musieliby podjąć w tej sprawie decyzję jednogłośnie. Nie było na to szans, bo podobną procedurę wdrożono wobec Węgier i w ten sposób Budapeszt chronił Warszawę, a Warszawa - Budapeszt. Nowy polski rząd zamierza doprowadzić do zamknięcia tej procedury, co w ubiegłym tygodniu potwierdził minister sprawiedliwości Adam Bodnar podczas wspomnianej wizyty komisarza Reyndersa. - Będziemy przygotowywać kolejne dokumenty, które określą mapę drogową zakończenia tego procesu - powiedział Bodnar. Fundusz spójności W ramach obecnego siedmioletniego budżetu Unii Polsce przyznano ponad 100 mld euro, z czego 76,5 miliarda z tzw. funduszu spójności, który wspiera inwestycje w infrastrukturę, po to by biedniejsze regiony mogły szybciej wyrównać opóźnienia wobec reszty wspólnoty. Wypłaty z tego funduszu został zablokowane, kiedy Komisja Europejska doszła do wniosku, że w polskich programach finansowanych z polityki spójności brak m.in. gwarancji, że unijne fundusze nie będą narażone na finansowanie inwestycji w "strefach wolnych od ideologii LGBT+". Ustalono, że Warszawa nie dotrzymuje zobowiązań związanych z unijną Kartą Praw Podstawowych, która potwierdza katalog praw człowieka, wspólnych dla wszystkich krajów członkowskich. Komisja przywołała "prawo do skutecznego środka prawnego i dostępu do bezstronnego sądu" i na tej podstawie zakwestionowała istnienie w Polsce mechanizmów kontroli przestrzegania Karty, które działałyby w oparciu o niezawisłe sądy. Rząd Mateusza Morawieckiego przez ponad dwa lata nie przedstawił żadnego pomysłu na taką kontrolę, więc fundusze dalej czekają. Natomiast rząd Donalda Tuska liczy, że Polska może być już blisko odblokowania pierwszej transzy środków z Funduszu Spójności. W ubiegłym tygodniu - w ramach tak zwanej samooceny - Warszawa poinformowała Komisję, że spełniła warunki dostępu do tych pieniędzy. Minister funduszy i polityki regionalnej Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz powiedziała, że pierwsze środki z funduszu spójności powinny wpłynąć do Polski do końca marca lub na początku kwietnia, zaś pierwszy polski wniosek opiewa na 6,9 miliardów euro. "Analizujemy pismo przedłożone przez polskie władze, aby ocenić, czy Polska spełnia warunek konieczny w zakresie niezależności sądownictwa. Komisja ma trzy miesiące na dokonanie tej oceny" - napisał jej rzecznik w emailu do brukselskiej redakcji Politico. Podczas wizyty w Warszawie Reynders powiedział, że ma nadzieję, iż Komisja Europejska wkrótce będzie w stanie zatwierdzić pierwszy wniosek Polski o fundusze unijne. A wysoki polski urzędnik powiedział anonimowo agencji Reutera, że rząd ma nadzieję, że niektóre kwestie można rozwiązać bez uchwalania nowych ustaw, które mogą być zawetowane przez prezydenta Dudę. - Jesteśmy całkowicie spokojni, że wszystko to dojdzie do skutku. Politycznie uzgodniliśmy z Komisją, że niektóre kwestie zostaną rozwiązane bez nowych przepisów - dodał. Krajowy Plan Odbudowy, czyli KPO Z kwestii związanych ze sporami poprzednich władz z Brukselą najwięcej uwagi zajmowała dotąd blokada 35,4 miliarda euro środków z funduszu odbudowy po epidemii koronawirusa, nazwanego NextGenerationEU. Aktywność Polski w Brukseli oraz zeszłotygodniowa wizyta komisarza Reyndersa w Warszawie każą przypuszczać, że ewentualne zwolnienie środków z funduszu spójności oraz funduszu odbudowy będzie traktowane jak jedno zadanie i w rezultacie scenariusz odblokowania całości czekających w brukselskich sejfach 110 miliardów wsparcia, będzie taki, jak zapowiada min. Pełczyńska-Nałęcz. Warto jednak pokrótce przypomnieć, czego dotyczy ten osławiony Krajowy Plan Odbudowy, czyli KPO. Otóż w trakcie pandemii Unia postanowiła powołać fundusz pod nazwą NextGenerationEU, jako tymczasowy instrument odbudowy o wartości ponad 800 miliardów euro. Po raz pierwszy w jej historii kraje wspólnoty zgodziły się na gwarantowanie pożyczek na rynku finansowym i powierzyły jej zorganizowanie Komisji Europejskiej. Instytucje unijne miały więc działać podobnie jak dowolny krajowy bank centralny. Fundusz ma pomóc w naprawie bezpośrednich szkód gospodarczych i społecznych spowodowanych pandemią koronawirusa. Jednak pieniądze te nie mogą być przeznaczone na swobodnie wybrany cel, a tylko na taki, który pozwoli Europie stać się po pandemii COVID-19 bardziej ekologiczną i cyfrową. Stąd konieczność tworzenia, a potem żmudnego zatwierdzania KPO. Warszawa od niemal trzech lat jest w sporze z Komisją Europejską, która odmawia zwolnienia środków z KPO z powodu łamania przez Polskę zasad rządów prawa. W czerwcu 2022 r. doszło do zawarcia porozumienia z rządem Morawieckiego, do którego - poza mnóstwem pomniejszych tzw. kamieni milowych, jakie należy osiągnąć, by doszło do uruchomienia funduszy - włączono dwa "superkamienie milowe". Polska zobowiązuje się w nich do kompleksowej reformy systemu dyscyplinującego sędziów i ta reforma musi nastąpić przed złożeniem pierwszego wniosku o płatność. Jednak po wizycie premiera Tuska w Brukseli w grudniu Polska otrzymała już pierwsze 5 miliardów euro. Pieniądze te poszły z unijnej puli na pomoc krajom członkowskim w zmniejszeniu zależności od rosyjskich paliw kopalnych i wyjście z kryzysu energetycznego, który wybuchł po inwazji Rosji na Ukrainę w 2022 r. Jak można przeczytać na internetowej stronie Komisji Europejskiej, uzgodniony z Brukselą polski KPO przewiduje, że: "Przed pierwszym wnioskiem o płatność i w celu umożliwienia wypłaty jakichkolwiek środków z funduszu odbudowy, Polska musi wykazać, że następujące zobowiązania zostały spełnione: Wszystkie sprawy dyscyplinarne przeciwko sędziom będą rozstrzygane przez sąd inny niż obecna Izba Dyscyplinarna, który będzie niezależny, bezstronny i ustanowiony zgodnie z prawem; Sędziowie nie mogą podlegać odpowiedzialności dyscyplinarnej za treść ich orzeczeń sądowych; Wszyscy sędziowie, których dotyczą wcześniejsze orzeczenia Izby Dyscyplinarnej, będą mieli prawo do niezwłocznego poddania tych orzeczeń kontroli przez sąd, który spełnia wymogi prawa Unii." Inwestujemy w dużą torebkę z popcornem. Michał Broniatowski Więcej ciekawych historii z całego świata w każdy piątek w Interii